„Gulasz z Turula” Krzysztof Varga – czyli jak popaść w melancholię
Jak najłatwiej popaść w melancholię a nawet w depresję? Przepis jest bardzo prosty. Wystarczy tylko odrobina dobrej woli i sukces murowany!
Potrzebne nam będzie:
Odrobina złej pogody. Najlepiej aby to był ciemny, jesienny dzień. Koniecznie aby padało! Gdy jesień już niestety za nami i jesteśmy tak jak teraz na przednówku, nic nie szkodzi. Wybieramy najpaskudniejszy dzień i wyobrażamy sobie, że przed nami cała, długa zima. I niech pada jak najwięcej! Deszcz to podstawa!
Szczypta złego samopoczucia. Ale tak w sensie zdrowotnym. Jakiś katar lub trochę kaszlu. Gorączka też nie zawadzi! Byle było nam źle! Byle blisko do grobu!
1 duża łyżka dziecięcej goryczy. Najlepiej aby nasz maluch dał akurat całodzienny popis całkowicie negatywnego nastawienia do wszystkiego. Spać – nie. Jeść – nie. Wszystko – nie!
Mieszamy to wszystko razem. Zamykamy się w sobie na kanapie i bierzemy do ręki książkę 'Gulasz z Turula” Krzysztofa Vargi. Jest to rewelacyjne esej, z którego w zasadzie nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Bo przecież cała ta beznadzieja jest prawdziwa. Mało tego. On o Węgrzech pisze? Poważnie? Bo czasem to bardzo do Polski jest podobne!
A tak na poważnie to „Gulasz z Turula” jest bardzo przyjemną książką, którą zdecydowanie polecam. Zwłaszcza jak chce się odwiedzić Budapeszt i poczuć się po węgiersku a nie jak typowy turysta. Książka pomaga także odpowiedzieć na bardzo często zadawane pytanie: skąd, do licha, się wzięła polsko-węgierska przyjaźń?
Zachwycona książką postanawiam wprowadzić nowy cykl: Śladami Turula. Posty będę publikować w co drugą środę. Zapraszam już za 2 tygodnie!Tedi