Poronienia nawracające

Poronienie w Polsce – jak traktowane są kobiety

Niedawno pisałam na blogu na temat traktowania kobiet po poronieniu w polskich szpitalach. Może już jest lepiej w porównaniu do tego, co było 10-20 lat temu, ale i tak nadal jest wiele do zmienienia. Aby napisać tamten wpis, zrobiłam ankietę, którą wypełniło mi ponad 100 kobiet, które niestety doświadczyły poronienia. Prawie każda z nich pod ankietą napisała mi kilka dodatkowych słów od siebie. Nie chciałam, aby te słowa były przeczytane tylko przeze mnie, dlatego postanowiłam opublikować je w osobnym wpisie.
Oto one:
Niesamowicie trudne dla matki, która straciła właśnie swoje maleństwo, jest przebywanie w szpitalu na sali przez kilka dni z kobietami ciężarnymi. Nie powinno tak być. Porażająca znieczulica personelu medycznego na pewno nie pomaga. Mam nadzieję że pomogłam.
podczas hospitalizacji brak wsparcia ze strony lekarze, brak psychologa, sale wraz z kobietami w ciąży, brak informacji od lekarza co mogę w danej sytuacji.
Najgorsze dla mnie w tym czasie było ciągłe gadanie ludzi żebym nie płakała, że wszystko będzie dobrze lub że widocznie to dziecko nie było mi pisane.
Śmierć nienarodzonego dziecka jest strasznym przeżyciem. Nie życzę go nikomu
Jest mi bardzo ciężko. Minęło 11 miesięcy po stracie dzieciątka a nadal bardzo cierpię z powodu straty…
Poronienie było zatrzymane, nie wykonano mi w szpitalu żadnego usg potwierdzającego teorie, ze serduszko nie bije. Wyrzucono płód, pomimo, że miałam podpisany papier o pochówku i dowiedziałam się o tym dopiero przy odbiorze ciałka. Zwolnienia chcieli dać tylko 4 dni, a potrzebowałam o wiele więcej. Nie chciano podczas zabiegu pobrać materiału do badań płci. Brak empatii lekarzy i położnych, wyśmiewali sytuacje,ze chce pochować.
Ból do dni dzisiejszego tęsknota mimo iż mam dzieci ale cały czas myślę o tamtych.
Informacje o moich prawach co do dziecka i jego dalszych losów zostały mi przekazane mało dobitnie i nie nie miałam czasu na przemyślenia. Żałuję że nie pochowałam synka.
Po tym poronieniu zaczęłam korzystać z pomocy psychiatry.
Dopiero jak miałam myśli samobójcze mąż wyprosił kontakt z psychologiem szpitalnym. Poroniłam w 17 tc.
Badania po poronieniu powinny być wszystkie w ramach nfz. Osobiście uważam że czekanie do 3 poronienia na jakiś ruch od lekarza państwowego jest czymś bezsensownym!! Ile czasu my kobiety tracimy… 🙁
Badania, które wykonałam, a było ich dużo, musiałam wyszukać sama i dopiero jak trafiłam do lekarza genetyka po wymuszeniu skierowania od mojego lekarza ginekologa zostałam pokierowana na dalszą diagnozę do innych specjalistów.
Najgorszą rzeczą w poronieniu jest samotność. Nawet jeśli mamy wokół siebie ludzi, którzy nas kochają, nie potrafią nam pomóc albo w jakiś sposób się boją, udają że nie było tematu. A my, mamy Aniołków jesteśmy bardziej samotne niż kiedykolwiek. Jeszcze chwilę temu nosiłyśmy pod swoim sercem istotę, którą kochałyśmy bezgranicznie, a teraz jesteśmy same. Gdybym trafiła do szpitala w Toruniu, czyli tam gdzie mieszkam musiałbym leżeć na sali z kobietami w ciąży, a mój mężczyzna mogłby odwiedzać mnie tylko na pół godziny dziennie. Nie wyobrażam sobie tego. Nie dostałam pomocy od psychologa, a teraz kiedy jej potrzebuję, muszę czekać w kolejce kilka miesięcy. Mam depresję i stany lękowe, a żeby móc otrzymać właściwą pomoc muszę się z tym zmagać sama przez długi czas.
Brakuje dostępności do badań, brak pomocy psychologa na NFZ, temat jest nadal pojmowany jako wstydliwy.
Polska służba zdrowia ma w dupie kobiety po poronieniu. Informują ” dziecko nie żyje trzeba wykonać zabieg. Jutro rano pani przyjdzie, dostanie tabletkę i przed obiadem pani wyjdzie do domu” wszystko to w obecności innej pani która metr ode mnie ma robione ktg. Zero prywatności, nie mógł narzeczony wejść i mnie wspierać, zero wiadomości jak wygląda zabieg, co po zabiegu, kiedy pójść do lekarza, jak będę się czuć, czego mam się spodziewać, jakie mogą być przyczyny. Zero badania w dniu zabiegu, żaden lekarz oprócz anestezjologa tego dnia się do mnie nie odezwał i nie zbadał. Zostałam z tym sama.
Nie życzę tego żadnej kobiecie.
2 tygodnie urlop po łyżeczkowaniu to krótko, szczególnie gdy nie mam wsparcia psychologa. Leżenie przed i po zabiegu z ciężarnymi to największa trauma,
W szpitalach powinien być psycholog, który uświadomi osoby cierpiące o prawach, a nie samemu trzeba szukać pomocy, aby zrobić badania genetyczne, jak zabezpieczyć samoistne poronienie, co w ogóle nam przysługuje po poronienie (zasiłek, macierzyński itp rzeczy) jak załatwić pochówek. Matka zostaje sama ze swoim bólem i cierpieniem… a do tego musi myśleć jak wszystko załatwić i szukać po internecie i grupach wsparcia. Czasem nie ma się na to siły….
Okropna znieczulica większości lekarzy, brak zrozumienia dla cierpienia. Zerowy przepływ informacji o stanie zdrowia, przyczynach poronienia, sala razem z ciężarnymi.
Wierze ze jeszcze mi się uda urodzić drugie dzieciątko.
W szpitalu zostałam potraktowana jak śmieć. Poprosiłam o szklankę wody, bo nie myślałam że zostanę i będę mieć łyżeczkowanie i wygoniłam męża do domu do syna. Po zabiegu usłyszałam, że mam się napić i zrobić siku…. poprosiłam wtedy o szklankę wody, to usłyszałam że one nie maja i jej nie interesuje, że nie mam. Mąż może przywieść, albo mogłam wziąć. Położna przyszła raz. Leżałam kolo 3 godzin po zabiegu. Wypisałam się na żądanie. Nie byłam w stanie wyleżeć i słyszeć płacz noworodków za ścianą. Czułam się tam gorzej niż śmieć….
W sumie nie mogę narzekać, partner był cały czas przy mnie, położono mnie sama na sali, gdzie leżałam na czas kroplówki i bardzo często zaglądały pielęgniarki z pytaniami jak się czuje, czy coś mi potrzeba itp lekarz też życzliwy, ogólnie bardzo ciepłe podejście personelu, co mi bardzo pomogło. Przed puszczeniem do domu dodatkowa kontrola, rozmowa z lekarzem, który ze 3 razy mi wszystko powtarzał, żeby dotarło, a oprócz tego jeszcze zapisał co i jak gdybym zapomniała ?
Niestety w Polsce sprawa podejścia personelu w szpitalach jest jeszcze na etapie raczkowania. Położne traktowały mnie źle. Podobnie było z drugą dziewczyną, która była w trakcie poronienia. Ignorancja, pozostawienie samym sobie, niereagowanie na pytania, oskarżanie po przesadzanie. Dostałam tabletki po których czułam, że poroniłam, kiedy zawołam położną powiedziała, bezosobowo: Panikuje, ściągnie majtki! Dziecko razem z ogromna ilością krwi wyleciało na podłogę, a ja prawie zemdlałam. Nie zawołano nawet lekarza. Przy wypisywaniu zaświadczenia, ze dziecko urodziło się martwe położna skomentowała: ja nie wypiszę, to są jakieś nowe mody, przecież to jeszcze nic nie było. Było! To było moje dziecko! Przykre, że jest teraz takie parcie na to, żeby było pro life, a roniąc słyszymy: to jeszcze nic nie było!!! Natomiast w Szwajcarii podejście do pacjenta bardzo indywidualne i taktowne. Niestety, jeżeli chodzi o badania po poronieniu, to dopiero po trzecim lekarze zaczynają jakieś zlecać.
Lekarze często robią tylko dla kasy. Wyzyskują biedne dziewczyny, bo kobieta, która pragnie dziecka zapłaci każde pieniądze nawet na to, co jest niepotrzebne. Lekarz mi zlecił badania, które zrobił w szpitalu, które, jak się okazało, są niepotrzebne, a zapłaciłam za nie 2 tys. Połowę z tych badań już miałam robionych wcześniej.
Lekarze i personel medyczny powinni podchodzić do kobiety roniącej, jak do człowieka a nie jak do przypadku medycznego. Panuje totalna znieczulica…
Już spasowałam. Nie będę się starać. Dla mnie jest to zbyt ciężka strata. Teraz jestem pod opieką psychologa 🙁
Ginekolog skierował mnie do poradni genetycznej, gdzie wykonano badania w kierunku trombofili wrodzonej-wynik pozytywny i na konsultacje w poradni patologii ciąży, gdzie wykonane zostały badania kariotypu.
Odnośnie pytania o psychologa: w szpitalu powiedzieli o takiej możliwości, ja nie byłam zainteresowana.
To było moje pierwsze poronienie, jedyne w Polsce. Kolejnych 6 było w UK i choć w zasadzie system „nie widzi” tu ciąży w pierwszym trymestrze (pierwsza wizyta u położnej jest w końcu pierwszego trymestru), a coś takiego jak podtrzymanie tu nie istnieje, jednak sam stosunek do pacjentki i przepływ informacji są zupełnie inne. Fakt, USG diagnozujące trzeba było za każdym razem wyżebrać, ale po stwierdzeniu obumarcia płodu, odbywała się rozmowa z lekarzem, informowano mnie o możliwościach – zdanie się na naturę w domu, przyjecie tabletek przyśpieszających proces poronienia, lub poddanie się zabiegowi – miałam wybór zarówno co do opcji jak i informacje z czym wiąże się każda opcja. Dostawałam broszurę, w której te informacje również były zawarte – na wypadek, gdyby człowiek za dobrze nie myślał, co jest zrozumiale, mógł sobie w domu poczytać i podjąć decyzje. W broszurce były również informacje gdzie można się udać po pomoc psychologiczną, gdzie się zgłosić w razie jakiegokolwiek problemu związanego z poronieniem. Badania refundowane wykonuje się po trzecim poronieniu – to trzeba sobie „wychodzić” u lekarza pierwszego kontaktu. Przede wszystkim co mnie zaskoczyło? Stosunek do pacjenta. Nie ma porównania miedzy szpitalem w Pl, gdzie po dwóch dniach leżenia na podtrzymaniu, czekając na USG decydujące o przyszłości, na pytanie zadane lekarzowi, kiedy będzie można zrobić to USG, dowiedziałam się, że jestem roszczeniowa. Bo chciałam wiedzieć, czy moje dziecko jeszcze żyje, czy też ładujemy sobie duphaston ot, tak w komin. Tu nie ma czegoś takiego. Duży plus dla PL – podtrzymanie hormonalne, którego tu nie ma. Duży minus – brak informacji i stosunek do pacjenta.
Wszystkie te wypowiedzi przeczytałam po kilka – kilkanaście razy. Nadal nie mogę uwierzyć, że te słowa są prawdziwe (a są!). Ogrom przeszkód i bólu, jakie napotyka kobieta tracąca własne dziecko jest straszny.
Mam tylko nadzieję, że kiedyś sytuacja się zmieni. Że kobiety w trakcie i po stracie dziecka będą traktowane z należytym szacunkiem.
Jeśli któraś z Was chciałaby podzielić się swoją historią związaną z poronieniem (może być też anonimowo), zapraszam do napisania do mnie maila (tedikontakt@gmail.com). Obiecuję, że nikogo nie pominę. Więcej tego typu głosów, daje większą szansę przebicia do ludzi, którzy mogą zmienić postępowanie w szpitalach.
Nie zapomnijcie także posłać tego wpisu w świat.
Olga
facebook-iconinstagram-icongoogle-plus-2-icontwitter-icon

Olga Vitoš

Nie potrafię usiedzieć na jednym miejscu. Ciągle muszę coś roboć. Jestem mamą, doulą i kobietą, która uwielbia działać. Wspieram kobiety w okresie okołoporodowym a także po stracie dziecka. Prowadzę warsztaty dla kobiet w ciąży i dla rodziców. Jestem prezesem Fundacji Kocham Zapinam, dzięki której promuję bezpieczne przewożenie dzieci w samochodach. Maluję, tłumaczę z języka czeskiego oraz tworzę książki dla dzieci. Jestem także jednym z twórców akcji #MaluchyNaBrzuchy.