Jak sobie daję radę z dwójką dzieci?
Pytanie powinno brzmieć raczej „czy daję sobie radę z dwójką maluchów?”, ale na nie odpowiedziałabym prostym „nie” i zmroziłabym rozmówcę morderczym spojrzeniem. Tak, często mnie pytacie, jak to jest z dwójką dzieci, bo same zastanawiacie się, czy zdecydować się na drugiego malucha.
Bo przecież starsze już w miarę przesypia noce. Bo można się już z nim dogadać a napady histerii są jakby rzadsze. Bo przyjemnie by było się przytulić do niemowlaka no i oczywiście starszak miałby mieć rodzeństwo.
Mój Smok też jakiś rok temu zaczął przesypiać noce. Jakoś wtedy stwierdziłam, że jeżeli nie teraz, to nigdy. No i faktycznie nie chciałam mieć jedynaka w domu. Tak powstał Młodszy. Zanim jednak przyszedł na świat, byłam przerażona, że sobie nie poradzę. I było to jak najbardziej normalne i słuszne przerażenie. Ponieważ faktycznie z dwójką maluchów nie da sobie radzić, tak jakbyśmy chciały i żeby dom wyglądał wtedy jak z amerykańskich seriali (chyba, że ma wyglądać jak z „Niepokornych”).
Chyba, że drugie dziecko jest aniołkiem, które tylko śpi, gaworzy i się uśmiecha. Wtedy żyć, nie umierać i należy pomyśleć o trzecim potomku.
Młodszy też gaworzy i też się uśmiecha, ale w międzyczasie wrzeszczy, jakby go ze skóry obdzierali, a mi bębenki już pękają. Poważnie zastanawiam się nad zakupem korków do uszu. Bez nich możliwe, że ogłuchnę któregoś dnia. A sen? Młodszy śpi. Niestety za łóżeczko robi mu mama. Ewentualnie ktoś inny, kto akurat biedną matkę na chwilę odbarczy.
Na szczęście Smok jest w ciągu dnia w przedszkolu. Dla niego to dobrze, bo się wybiega, wybawi i jest zadowolony. Dla mnie też dobrze, bo zapewnienie rozrywki trzyipółlatkowi, gdy ma się wiecznie na rękach niemowlaka, nie jest najprostszym zadaniem.
Ale i tak z Młodszym jakoś można sobie poradzić. Wystarczy w ciągu dnia zapewnić mu jedzenie (zawsze pod ręką!), wygodny sen (koniecznie w akompaniamencie bijącego serca) oraz jakiś element rozrywki (na przykład skaczącą mamę). Tak nam mijają wspólne godziny, a bloguję rzecz jasna, gdy Młodszy śpi. Po prostu nauczyłam się obsługiwać komputer jedną ręką ;-).
Gdy M i Smok wracają do domu, robi się głośno. Młody ostatnio odkrył w sobie talent muzyczny, więc od świtu do zmierzchu śpiewa. Dobrze, że w miarę wcześnie chodzi spać, bo inaczej sąsiedzi by nas chyba z widłami zaczęli gonić. Spędzamy tak sobie rodzinne popołudnie: Smok podśpiewuje, Młodszy się drze (bo wieczorami ma gorszy humor) a M narzeka, bo jest zima i w ogóle rok bez sensu. Może i ma rację, ale poziom mojej irytacji sięga zenitu.
Potem przychodzi pora karmienia naszego małego wariatkowa i ja idę na 10 minut do kuchni w spokoju oddać się przygotowaniu posiłku. To chyba moja ulubiona pora dnia zanim chłopcy na dobre zasną. Potem już tylko starsi chłopcy jedzą kolację, bo ja w tym czasie ogarniam tego najmłodszego. M ogarnia Smoka. Ja udostępniam Młodszemu sprzęt mleczno-ciumkający (bo przecież smoczka to on ssać nie będzie) i tak mijają kolejne chwile aż nagle ze snu wyrywa mnie M. Smok już dawno śpi. Młodszy również i także mi udało się zasnąć. A tu jeszcze dom trzeba ogarnąć, na maile poodpisywać i wypadałoby trochę z mężem spędzić czas…
Naprawdę funkcjonujemy jak świetnie dobrana drużyna. I tylko nasze rodzicielskie siły ulegają powolnemu wyczerpaniu. Mam nadzieję, że dociągniemy jeszcze chociaż do wiosny, a potem niczym jaszczurki będziemy ładować baterie na słońcu. Może wreszcie przestaniemy chorować i zrobimy coś konstruktywnego. Bo ile tak można siedzieć w domu z tymi łobuzami?
Tedi
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, zostaw po sobie komentarz, polub lub udostępnij. Będzie mi bardzo miło :-).