I żyli długo i szczęśliwie… ale czy na pewno?
Dzisiaj będzie mroczno i tragicznie. Kataklizm konkretny. Puszka Pandory (czy tam z Pandorą, jak kto woli). Nieszczęście i koszmar w jednym. Ponieważ jestem żoną już od 5 lat.
Tak, przez 5 lat unieszczęśliwiam jakiegoś nieszczęśnika, a w zasadzie trochę dłużej, bo my tak mało po chrześcijańsku.
Ale spokojnie. Nieszczęśnik nie czuje się nieszczęśnikiem i chyba podobają mu się wyprasowane koszule i obiadek raz na jakiś czas. Czy związek polega tylko na tym? Nie!
Małżeństwo to coś więcej. To nieustanna walka. Walka o lepsze jutro i o wspólne jutro, bo nigdy nie jest tak, że po ślubie to już kochamy się na zabój do końca życia. To by było za proste. Są wzloty i upadki. Radości i smutki.
5 lat temu założyłam krótką (nie aż tak krótką), białą sukienkę i granatowe szpilki, które mam do dzisiaj i poszłam do kościoła. Od tej pory zaczęłam się posługiwać innym nazwiskiem. Co więcej się zmieniło? Niewiele. Bo ślub w sumie nie zmienia niczego, jeśli się współmałżonka dobrze znało przed podpisaniem papierka. Może tylko odrobinę trudniej się rozstać. I dobrze, bo wtedy można się dwa razy zastanowić, czy jakaś głupota jest warta rozstania. Stawka podbija się jeszcze bardziej, gdy pojawia się dziecko.
Czy ślub był najważniejszym dniem mojego życia? Zdecydowanie nie! To był normalny dzień, który przeżyłam w białej sukience (a normalnie bieli raczej nie noszę). Ważniejszym dniem był dla mnie chyba dzień, w którym złożyłam dokumenty na studia i się na nie dostałam. Bez tego nie byłoby teraz naszego związku i naszego Smoka. A ślub był tylko naturalną koleją rzeczy.
Przetrwaliśmy razem wiele trudnych chwil i pewnie wiele jeszcze przed nami. Narodziny dziecka to bardzo duże wyzwanie dla młodych ludzi. Wtedy dopiero w życiu zmienia się wszystko. Dla wielu małżeństw jest to często początek końca. Dopiero wtedy poznajemy się od zupełnie innej strony. Dopiero wtedy drobne problemy zaczynają urastać do rangi niemalże największych katastrof na świecie. To trzeba przetrwać i dogadać się ze sobą. Sama miłość tutaj niewiele zdziała. Bo można kogoś kochać, ale nie móc znieść wiecznie porozrzucanych skarpetek po domu. I tego, że zamiast wstać w nocy do dziecka, śpi w najlepsze.
Jaka jest recepta na szczęście? Nie wiem. Zapytaj mnie za kilkadziesiąt lat, gdy będę stała nad grobem. Bo szczęście jest dla każdego inne i na każdym etapie życia oznacza co innego. Teraz szczęściem dla mnie jest rodzina. To, że jesteśmy razem i że jesteśmy zdrowi.
Chciałabym za trzydzieści lat powiedzieć, że od trzydziestu pięciu lat nic się nadal nie zmieniło. Chociaż może wtedy będziemy bardziej wyspani, bo dzieci będą już dorosłe. I na pewno wreszcie uczcimy naszą rocznicę, bo od pięciu lat nam się to jeszcze nie udało.
Tedi
*Zdjęcie pobrałam z Pixabay.
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, nie zapomnij skomentować i podzielić się nim z innymi :-).