Tiszafüred – wypoczynkowe miasteczko, które fascynuje
Tiszafüred to niewielkie miasteczko na wschodzie Węgier nad jeziorem Cisa (Tisza-Tó). Jest to miejsce tętniące życiem w sezonie wakacyjnym, a miejscowi Węgrzy nastawieni są głównie na turystów niemieckich (co można zauważyć po znajomości przez nich języka niemieckiego). Poza sezonem miasteczko wygląda prawie jak wymarłe. Otwarta jest tylko jedna knajpa, jedna restauracja (w której pustki) i jedna pizzeria. W sumie to jeszcze duże Tesco na obrzeżach jest otwarte. Część ludzi pochowała się po domach. Reszta wyjechała (pewnie do Budapesztu, albo dalej na zachód). Postanowiliśmy tam pojechać we wrześniu 2012 rok. Był to krótki weekendowy wyjazd. Jak na wrzesień przystało, nie było już upałów. Pogoda była idealna na pływanie po jeziorze.
Jak się dostać do Tiszafüred?
Można tam dojechać pociągiem z Budapesztu. Droga trwa około 3 godziny. Najlepiej pojechać pociągiem z dworca Nyugati do Füyesábony a potem przesiąść się na pociąg do Tiszafüred. Dzięki drodze koleją możemy podziwiać piękne widoki (między innymi na Góry Bukowe), oraz dziwić się, czemu Węgrzy uważają ich transport kolejowy za beznadziejny. W końcu pociąg jedzie całkiem sprawnie a spóźnienia miał tylko 10 minut. Możemy także pojechać Autem i to chyba najprostsze rozwiązanie, jeśli jedzie się z Polski. Wtedy najlepiej wybrać drogę przez Koszyce.
Co można robić w Tiszafüred?
Jezioro Cisa to sztuczny zbiornik wodny, powstały w ramach programu zapobiegania powodziom Cisy. Jest to zbiór różnych kanałów, rozlewisk i łąk podmokłych. Dzięki temu jest to miejsce idealne do pływania łódką/kajakiem. Nie trzeba być sportowcem, aby poradzić sobie z nurtem i każdy bez problemy da radę wrócić pod prąd. Samo wypożyczenia łódki jest niezwykle tanie. A może tylko wtedy takie było, ponieważ było poza sezonem?
Nad brzegiem Cisy ciągną się też różne knajpki, bary z fast foodami i wypożyczalnie sprzętów wodnych. Można także pożyczyć sobie rower i pojeździć po okolicznych trasach rowerowych.
Posiadacze auta/rowerów mogą także stąd udać się do pobliskiego Parku Narodowego Hortobágy (Hortobágy Nemzetipark). To pierwszy park narodowy Węgier, który został założony na terenie pierwotnej puszty. Mając odrobinę szczęścia możemy tam spotkać dropie, lub stado węgierskich krów (szürkemarha).
Co my robiliśmy w Tiszafüred?
My jak zwykle byliśmy nietypowymi turystami. Pojechaliśmy tam wtedy, kiedy nikt tam nie jeździ (albo prawie nikt). Pływaliśmy łódką, jak każdy normalny turysta, a potem poszliśmy zwiedzać cmentarz. To już nie jest takie normalne zajęcie dla przeciętnego turysty. Tak już mamy, że czasami lubimy poznawać nieznane. A cmentarz w Tiszafüred (przynajmniej ten, który znaleźliśmy) wyglądał trochę jak z filmów katastroficznych. Gdzie się nagrobek przewrócił, tam został. Wszędzie niekontrolowanie rosły różne rośliny. Można też było się natknąć na śmieci wielkogabarytowe. Zdecydowanie można by tam było nakręcić niejeden horror.
Zjedliśmy tam też jednego z lepszych sandaczy (polecam Park Étterem) i połaziliśmy trochę po okolicznych polach. Dropi nie spotkaliśmy, ale za to zobaczyliśmy gospodarstwo, które częściowo wyglądało jak z horroru. Aż bałam się wracać tą samą drogą.
Łódkę oczywiście wypożyczyliśmy za śmiesznie małe pieniądze. Chociaż muszę przyznać, że zdziwił mnie trochę brak kamizelek ratunkowych. Leniwie udaliśmy się w wyznaczoną wcześniej trasę. M wiosłował, a ja podziwiałam okoliczne ptactwo i roślinność. Całkiem przyjemnie było tak sobie popływać.
Następnym razem zdecydowanie weźmiemy rowery i wyprawimy się do Parku Narodowego Hortobágy. Dropia na wolności nigdy nie widziałam, a kto wie, jak długo będą tam jeszcze żyły?
Tedi