Wycieczka na wzgórza Budy (Hármashatárhegy)
Co zrobić z sobotą w Budapeszcie? Zakładam oczywiście, że mieszkacie tutaj, znacie miasto na wylot i już wszystko widzieliście. Albo po prostu lubicie odpocząć odrobinę w naturze :-). Dzisiaj nie będzie kolejnego rysunku w ramach projektu 52. Będzie o wczorajszej wycieczce.
Ostatnio wybraliśmy się na wzgórza Budy. Po co? Po to aby odpocząć od miasta, zmęczyć się podejściem, poleżeć na trawie wśród motyli, mrówek i różnego rodzaju latającego robactwa, podziwiać warchlaka przemierzającego łąkę, zmęczyć dziecko, aby dobrze mu się w nocy spało, wypić piwo w klimatycznej knajpce (no dobra, ja piłam kawę), trochę się przypalić a na koniec cieszyć się, że już jesteśmy w domu i Smok już śpi :-).
Budapeszt ma bardzo dużo okolicznych miejsc spacerowych. Wzgórza Budy są dość rozległe i chyba tygodnia by brakło na przejście wszystkich tras. Odkąd tu mieszkamy byliśmy tam przynajmniej kilkanaście razy a jeszcze nigdy nie szliśmy 2 razy tą samą trasą. Tym razem wybraliśmy się na Hármashatárhegy ( w wolnym tłumaczeniu: góra trzech granic).
Wsadziliśmy Smoka do nosidła (niestety ostatnio coś nie jest z tego zbyt zadowolony) i ruszyliśmy w drogę. Zanim dotarliśmy do szlaku przeszliśmy także obok ruin term rzymskich (koło Szentlélektér, czyli Placu Świętego Ducha). Bardzo klimatyczne wydały mi się zwłaszcza kolumny, w tle których wyrastały nowoczesne bloki. Rzymskie pozostałości w tym mieście wymagają osobnego postu, który, mam nadzieję, niedługo powstanie :-).
Samo podejście na górkę nie jest zbyt trudne, ale niestety moja kondycja po ciąży i porodzie jest dość kiepska, więc zmachałam się okropnie. Jeżeli komuś się nie chce iść całą drogę na piechotę, to można też dość spory kawałek podjechać autobusem (skorzystaliśmy z tej opcji w drodze powrotnej, bo Smok już zaczynał marudzić). Najbardziej strome podejście było mniej więcej do kamieniołomu, gdzie spotkaliśmy trochę odrośniętego już warchlaczka (dobrze, że jego rodzina nie była razem z nim). Dalsza droga na górę była już bardziej przyjemna.
Na szczycie zrobiliśmy sobie mały piknik. Mieliśmy ze sobą arbuza i trochę ciastek. Smok z wielką powagą miętosił paczek z ciasteczek. Podziwialiśmy też widoki i wszelkie małe żyjątka nas otaczające.
Po zejściu z górki udaliśmy się na małą przechadzkę po Óbuda (dzielnica Budy rozciągająca się mniej więcej na północ od wzgórza zamkowego). Wypiliśmy sobie kawę i piwko w bardzo przyjemnej knajpce, gdzie oczywiście Smok podrywał wszystkie kelnerki. Potem wróciliśmy już do domu. Niedługo ukaże się także osobny post o samej Óbudzie.
Mam nadzieję, że nie raz w wakacje wybierzemy się na wycieczkę po wzgórzach Budy. Teraz wiem, że przede wszystkim muszę brać ze sobą zapas koszulek dla młodego (Smok był mokry trochę od nas i trzeba było go przebrać) i więcej owoców.
Tedi