Czasami trzeba odciąć pępowinę
Nam, mamom często wydaje się, że nasze dzieciaczki nada są malutkimi noworodkami, które ledwo przyszły na świat. Tymczasem dzieci rosną i coraz bardziej stają się samodzielne i niezależne. Czasami trzeba zwyczajnie tę zmianę zauważyć i dać dziecku żyć.
Mój dwulatek bawi się klockami. Siedzę z nim i razem budujemy. Pytam się go, co chce zbudować. Pada odpowiedź „tank” (czyli czołg). Pytam się, czy mam mu pomóc. „Nie, siam!” słyszę z ust syna.
Smok wychodzi na ścięty pień drzewa. Podaję mu rękę, aby mu pomóc. W odpowiedzi odpycha moją dłoń i słyszę „nie, siam!”.
Ciągle wydaje mi się, że jest jeszcze taki mały i taki nieporadny a to wcale nie jest prawda. Dzieci bardzo szybko zaczynają sobie radzić same i nie potrzebują być wiecznie prowadzone przez nas za rączkę. Nie musimy przecież biegać za latoroślą wciąż krzycząc „uważaj, bo się przewrócisz”, „uważaj, bo spadniesz”. Czasem dziecko też potrzebuje spaść z pnia, aby znowu na niego wejść i iść dalej. Oczywiście z umiarem. Nie znaczy to, że należy młodzież stawiać nad przepaścią i radź sobie sam.
Krótkie wypady bez Smoka kiedyś nie były dla mnie problemem. Nie były też problemem dla samego Smoka. Czasami miałam wrażenie, że i on potrzebuje sobie od czasu do czasu ode mnie odpocząć. Teraz sprawa się skomplikowała. Nie jesteśmy już razem 24 godziny na dobę i zwyczajnie zaczęłam za nim tęsknić. Dla niego nasza codzienne rozłąka nie jest także obojętna (o czym pisałam już wcześniej). Dlatego każdy wyjazd bez niego powoduje u mnie wyrzuty sumienia i zwyczajną tęsknotę. Wydaje mi się, że robię mu krzywdę zostawiając go z kimś innym. Wydaje mi się, że jest mu smutno, bo wychodzę do pracy. Ale nie zawsze możemy go wziąć ze sobą (tym razem pojechaliśmy na wesele, które odbyło się 500 km od naszego domu. Nie było szans żeby ciągnąć małego taki kawał drogi. Zwłaszcza, że ja nie mogłam wziąć wolnego od pracy). Także dla jego i swojego dobra wróciłam do pacy. Nie dawałam już rady siedzieć ciągle w domu. Potrzebowałam odmiany i pójście do pracy spowodowało, że wreszcie widzę wszystko z innej perspektywy. A tu się okazuje, że nasz syn może i tęsknił za nami, ale nie był nieszczęśliwy. Z opiekunką bawił się całkiem przyjemnie. Nie płakał. Miał ciągle apetyt. Nie jest już maluszkiem, który musi mieć przy sobie ciągle swoją mamę. A mi ciężko jest się z tym pogodzić, bo teraz sama chciałabym go mieć ciągle przy sobie.
Czasami trzeba odciąć pępowinę i dać dziecku żyć. Pozwolić się pobawić bez naszej ingerencji. Pozwolić mu nabić sobie guza. Pozwolić mu zatęsknić za nami. Bo dzieci rosną, a noworodkami są tylko bardzo krótki czas.