Strefa kobietyStrefa mamy

Prawdziwe oblicze macierzyństwa

Gdy zdecydowałam się na dziecko, byłam pewna, że nie będzie tak źle. Będę pracować przynajmniej do 8 miesiąca ciąży. Będę cieszyć się stanem błogosławionym. Gdy maluch się urodzi, pewnie będę trochę zmęczona, ale to tylko na początku. Będę miała idealnie wysprzątany dom, uśmiechnięte dziecko a sama będę biegać na szpilkach już miesiąc po porodzie.

Dobre sobie!

Ciąża mnie rozczarowała. Wszyscy mi mówili, że kwitnę. Może i to była prawda, ale ja widziałam tylko spuchnięte ciało, czułam ból kręgosłupa i nieustannie szukałam ubikacji. Miesiąc ostrych porannych mdłości to był przy tym pikuś. Gdy mdłości minęły zaczął się ból kręgosłupa (w każdej pozycji bolało), nieustanne skurcze (tak, już po 4 miesiącu ciąży się zaczęły i miałam je każdego dnia), zmniejszanie się pęcherza do wielkości rodzynki i nieustanne zawroty głowy. Nie, to nie był piękny okres.

Nie załamywałam się i byłam pewna, że wszystko minie, gdy na świat przyjdzie mój wyczekany syn. Bo przecież gorzej być nie może, prawda?

Po porodzie dopiero się dowiedziałam, że moje ciążowe spuchnięcie to nie było spuchnięcie. Dopiero teraz moje stopy zaczęły przypominać niemalże pontony. Przez tydzień ledwo mogłam chodzić. Z jednej strony spuchnięte nogi a z drugiej nacięcie po porodzie. Dopiero siódmego dnia ze zdziwieniem stwierdziłam, że mogę normalnie usiąść, a moje nogi  wróciły mniej więcej do normalnego rozmiaru.

Wtedy zaczęła się jazda bez trzymanki z zapaleniem piersi. Ból, okropna gorączką, wizyta w szpitalu połączona z bardzo bolesnymi zabiegami (poród przy tym, to jak ukłucie komara). Na szczęście obyło się bez operacji i potem miało już być tylko lepiej.

Może i fizycznie było lepiej, ale psychicznie wpadałam w coraz głębszą depresję. Zwłaszcza, że zaczęła zbliżać się jesień, nie udało mi się karmić dziecko piersią, moje dziecko miało koszmarny kręcz szyi i generalnie wszystko było nie tak, jak być powinno. Zalewałam się łzami i wyrzutami sumienia, ale wmówiłam sobie, że potem będzie lepiej. Dziecko rośnie, będzie z nim większy kontakt, kręcz szyi się wyleczy i wszystko będzie dobrze.

Przez chwilę było dobrze. Kręcz szyi się wyraźnie cofnął. Nie stała już nad nami groźba operacji. Smok był coraz bardziej kontaktowym dzieckiem. Zaczynał coś sobie mówić. Porozumiewał się także za pomocą znaków migowych i… i wtedy wróciliśmy do Polski. A ja znowu się załamałam, bo w tej Polsce nie mieliśmy praktycznie nikogo (oprócz rodziny oczywiście). Wszystko zostało na Węgrzech i moje dobre samopoczucie też.

Potem Smok jeszcze bardziej wydoroślał i zaczął w teatralnym geście rzucać się na ziemię. Wtedy pomyślałam, że teraz dopiero zaczyna się wychowywanie dziecka. Wcześniej to było tylko karmienie, zmienianie pieluchy i zabawianie. Moja cierpliwość zaczęła stopniowo się wyczerpywać. Do tego wszystkiego przyszła okropna polska zima (chociaż w tym roku wyjątkowo łagodnie nas potraktowała) i moje samopoczucie powędrowało zdecydowanie w dół.

Wtedy powiedziałam sobie: dosyć! Nie będę się nad sobą użalać! Wracam do pracy, bo tak żyć dalej nie potrafię.

Gdy już tę pracę znalazłam i właśnie zaczynam do niej chodzić, stwierdzam, że wcale jej nie chcę. Że chcę być nadal z synkiem i patrzeć, jak się bawi, jak zachwyca mrówką na drodze i jak wypowiada kolejne słowa. Teraz dopiero widzę, że macierzyństwo to chyba najlepsze, co mogło mi się przydarzyć. Nie rozumiem mojego wcześniejszego narzekania. Mało z tego. Łapię się coraz częściej na tym, że chciałabym mieć takich smoków więcej.

Macierzyństwo to nie tylko bezsenne noce. To nie tylko dziecięce choroby, problemy z karmieniami, bóle pleców, dziecięce histerie, próby wmuszenia maluchowi czegokolwiek do zjedzenia. To nie są też tylko wieczne alergie, chodzenie po lekarzach, zmęczenie i bezsilność w niektórych sytuacjach. To nie jest też wieczny brak czasu, kłótnie z małżonkiem, brak spontanicznego seksu, czy brak szpilek i nienagannego makijażu.

Macierzyństwo to też niesamowite przygody. To obserwowanie pszczółki latającej wokół kwiatka. To rozmowy z kotem i tworzenie największych na świecie węży z plastikowych klocków. To mnóstwo uśmiechu i niesamowita radość z wypowiadanych kolejnych słów, z narysowanego psa, z buziaka i z suchej pieluszki.

Macierzyństwo to też dzielenie się z drugim rodzicem pasjonującymi przygodami. To też odkrywanie siebie od nowa i poznawanie swojego związku od zupełnie innej strony. Macierzyństwo to niesamowita frajda i nowe perspektywy.

Mi dojście do tego zajęło 2 lata, a Tobie?

Tedi

Olga Vitoš

Nie potrafię usiedzieć na jednym miejscu. Ciągle muszę coś roboć. Jestem mamą, doulą i kobietą, która uwielbia działać. Wspieram kobiety w okresie okołoporodowym a także po stracie dziecka. Prowadzę warsztaty dla kobiet w ciąży i dla rodziców. Jestem prezesem Fundacji Kocham Zapinam, dzięki której promuję bezpieczne przewożenie dzieci w samochodach. Maluję, tłumaczę z języka czeskiego oraz tworzę książki dla dzieci. Jestem także jednym z twórców akcji #MaluchyNaBrzuchy.