Dlaczego wszystkim odradzam znieczulenie przy porodzie
Dawno, dawno temu, gdy byłam jeszcze młodą siksą, wiedziałam, że chcę kiedyś mieć dzieci. Już wtedy to we mnie było. Chciałam dom, rodzinę i dzieci. Najlepiej aby ich było dużo. Za idealną liczbę dzieci uważałam 5. Życie to ostatnie marzenie zweryfikowało, a może jeszcze nie? W końcu nigdy nic nie wiadomo. Ale wróćmy do moich czasów nastoletnich. Gdy już byłam wystarczająco duża zaczęłam z innymi kobietami w rodzinie rozmawiać o posiadaniu dzieci, o porodzie i takich tam babskich sprawach.
Co słyszałam na temat porodu?
- Kiedyś to chyba krowy miały bardziej godne warunki do rodzenia.
- Lekarze i położne zachowywali się okropnie. Przekleństwa i krzyki w kierunku rodzącej były na porządku dziennym.
- Poród to masakra. Zazwyczaj po nim dobre kilka tygodni dochodzi się do siebie.
- Nacięcia, pęknięcia, kleszcze i inne strasznie brzmiące słowa.
- Kobiety marzyły o znieczuleniu.
Niby społeczeństwo się rozwija. Powinnyśmy mieć teraz lepiej. No i w końcu mamy całą akcję „Rodzić po ludzku”, więc na pewno jest lepiej z tymi porodami. Czy aby na pewno? Od swoich rodzących wcześniej koleżanek słyszałam za to:
- MASAKRA!
- Nigdy więcej!
- Nacięcia, pęknięcia, kleszcze, próżnociągi itd
- Oksytocyna to najgorsze zło.
- Bóle krzyżowe, które mają prawie wszystkie, a które bolą tak, że chce się umrzeć.
- Brak pomocy, wsparcia w położnych.
- Najgorszy ból w całym życiu.
- Każda marzy o znieczuleniu.
Oczywiście, jak o tym słyszałam to jedyne, co przychodziło mi na myśl to, że ja chyba tego nie przeżyję. Ale chciałam mieć dzieci, więc nie było wyjścia. Dziecko już było w środku. Innej drogi nie było, chociaż skrycie marzyłam wtedy o cesarce, bo w końcu szybko, bez bólu i w ogóle nic z kobiecych spraw nie zostaje uszkodzone.
Taki obraz cesarki przekazały mi oczywiście koleżanki.
A jak jest z cesarką naprawdę?
Cesarka to duża operacja. To przecięcie wszystkich powłok brzusznych łącznie z mięśniami. Po takim zabiegu nie powinno się ćwiczyć około 12 miesięcy (informacja od lekarza). Oprócz tego, że kobiecie przecinają brzuch, cesarka nie jest także zdrowa dla dziecka. Wiadomo, że jak nie ma innego wyjścia, to się tnie bez dyskusji, ale gdy kobieta może urodzić naturalnie, to jest to zdecydowanie lepsze wyjście.
Ale ja i tak porodu bałam się okrutnie. Bałam się do tego stopnia, że po nocach spać nie mogłam. Testament prawie pisałam.
A tak naprawdę jak było?
Poród przeżyłam i wcale nie uważam go za najgorsze przeżycie swojego życia. Mało z tego! Pierwszy poród nie był idealny. Przez oksytocynę, leżenie na łóżku, podpięcie do KTG i właśnie przez znieczulenie.
Tak! Znieczulenie było jednym z powodów dla których ten poród nie wspominam najlepiej, chociaż absolutnie nie biorę go w kategoriach rzeźni i masakry. Po oksytocynie i przez nieustanne leżenie (tak mi kazano) ból był do tego stopnia nieznośny, że poprosiłam o znieczulenie zewnątrzoponowe.
Przez to znieczulenie najpierw poszłam spać ze zmęczenia. Potem średnio wiedziałam, co się dzieje (jakaś taka otępiała byłam). A sam finał mało nie skończył się na sali operacyjnej, ponieważ nie czułam skurczy, nie wiedziałam kiedy przeć i w ogóle nie szło tak, jakby miało. Smok urodził się cichutki. Żadnych wrzasków. Niby to pierwsze przystawienie do piersi się udało, ale kolejne już nie. Smok cały czas spał. Efektem tego wszystkiego było to, że piersią malucha nie karmiłam. Wtedy nie wiedziałam, że większość tych problemów były wywołane właśnie przez znieczulenie, bo to mimo że bezpieczne dla dziecka, to i tak w jakimś stopniu do niego dochodzi.
Przed drugim porodem znacznie więcej czytałam. Moja wiedza dotycząca porodu i wszystkiego co z tym związane się powiększyła. Przed porodem wiedziałam, że nie chcę znieczulenia. Porozmawiałam o tym z położna zanim zaczęłam rodzić a ta patrząc się na mnie ze zdziwieniem stwierdziła, że jestem jedną z nielicznych świadomych kobiet, że mam rację, że znieczulenie nie działa tak dobrze, jak w to wszyscy wierzą.
Ta rozmowa jeszcze bardziej utwierdziła mnie w mojej decyzji.
Młodszy postanowił przyjść na świat. Wiedziałam, co robić. Słuchałam swojego ciała. Aktywnie uczestniczyłam w porodzie. Siedziałam w wodzie, zmieniałam pozycje, oddychałam. M pomagał ze wszystkim.
Tak, był moment, że błagałam aby się to już skończyło, ale chwilę później Młodszy był już na świecie. Ból, który mogę opisać, jako bardzo mocny czułam może przez ostatnią niecałą godzinę i to tylko dlatego, że musiałam leżeć, bo trzeba było sprawdzić tętno dziecka. Sam poród nie bolał. Aż się zdziwiłam.
A przypominam, że jednak dostałam leki na wywołanie skurczy, więc taki całkiem fizjologiczny ten poród nie był.
Po wszystkim zaczęłam się zastanawiać, dlaczego się tego bałam? Przecież naprawdę są gorsze bóle (chociażby migrenowe). Naprawdę poród nie jest taki straszny. I wtedy przypomniałam sobie o tym wszystkim, co mówiły moje koleżanki, moja mama, moje ciotki. Utarło się wśród kobiet straszenie innych porodem. Po co? Nie mam pojęcia. Pewnie dlatego, że one też były straszone. Weszło im to głęboko do głowy, że poród ma być straszny i przerażający i taki właśnie dla nich był.
I potem przeczytałam „Ginekologów” Jürgena Thorwalda. Ostatnie rozdziały poświęcone zostały dr Dick-Read, który zaczął nauczać metod naturalnego rodzenia. Według niego kobiety mogły rodzić bez bólu (lub prawie bez bólu) i nie używając przy tym medycyny. Wtedy pomyślałam, że to faktycznie działa.
Dlatego nigdy nie powiem drugiej kobiecie, że poród jest straszny. Dlatego zawsze będę odradzała znieczulenie i dlatego zawsze będę polecała wszystkim zapoznać się z naturalnymi metodami łagodzenia bólu porodowego.
Bo poród nie musi być straszny.
Tedi
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, zostaw po sobie komentarz, polub lub udostępnij. Będzie mi bardzo miło :-).