Ciąża i poród

Pierwsze spotkanie – o sile płynącej z porodu

Dzisiaj mam dla Was wspaniałą historię Kasi Wawrzyckiej, która jest instruktorką, terapeutką mięśni dna miednicy metodą BeBo® i masażystką. Specjalizuje się w treningu pre- i postnatalnym – pomaga kobietom przejść aktywnie przez okres ciąży, a potem sprawnie wrócić do formy po porodzie. W swojej pracy kładzie szczególny nacisk na trening mięśni dna miednicy, zwłaszcza w kontekście porodu. Prowadzi bloga Trening dla Mam.

Zapraszam!

Wiele kobiet mówi, że poród to była najwspanialsza chwila w ich życiu. Ja bym tego tak nie określiła. 

Do szpitala pojechałam tydzień po terminie. Byłam już zmęczona czekaniem kiedy wreszcie się zacznie i ciągłym zastanawiania się “czy to już skurcze?”. Procedura w szpitalu była taka, że 7 dni po wyznaczonym terminie porodu przyjmowali na obserwację. Pojechałam, ale podczas badania stwierdzili, że szyjka macicy zaczęła się już skracać, więc pewnie urodzę w nocy i zamiast na patologię ciąży, przyjęli mnie od razu na porodówkę. Mężowi położna powiedziała, żeby na razie jechał do domu, bo to jeszcze potrwa i zadzwonią po niego jak sprawy nabiorą tempa. Wody mi odeszły w zasadzie zaraz po przyjęciu do szpitala, ale skurcze nie były bolesne, więc myślałam, że faktycznie długa jeszcze droga przede mną. W efekcie, przez większość czasu byłam sama, bo położna na oddziale była jedna, a rodzących pięć. Co jakiś czas wpadała tylko, podłączała KTG, badała szyjkę macicy i leciała dalej. Po jakimś czasie skurcze zrobiły się już naprawdę bolesne i na dodatek strasznie bolał mnie odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Zanim przyjechał mój mąż, zdążyłam się już upewnić, że dziecko to był najgłupszy pomysł ever, i że nigdy więcej, i że matko boska co mi strzeliło do głowy, i tak dalej w tym tonie. Miałam wrażenie, że wlecze się to okropnie i zrobiłabym wszystko, żeby tylko przestało boleć. Duszę diabłu bym zaprzedała, gdyby tylko się jakiś nawinął. Nie nawinął się. Anestezjolog też się niestety nie nawinął 🙁 Wreszcie usłyszałam wspaniałe słowa „mamy pełne rozwarcie, będziemy rodzić”. Potem poszło już szybko. W trzech skurczach Karolcia była na świecie. Była 3.50 na ranem, niecałe pięć godzin od przyjęcia do szpitala. Co wtedy czułam, skoro, jak pisałam, nie uważam, żeby była to najwspanialsza chwila w moim życiu? 

Owszem, do dziś czuję dumę na myśl o tym, że dałam radę. Tak, było to jedno z mocniejszych doświadczeń w moim życiu, które pokazało mi dobitnie, że mogę wiele więcej niż mi się wcześniej wydawało. No i oczywiście był to początek największej miłości mojego życia. Ale tak to widzę teraz, dwa i pół roku po fakcie. Tamtego dnia w szpitalu, kiedy pokazano mi moją córeczkę odczułam głównie … ulgę. Ulgę, że to już. Ulgę, że dziecko jest zdrowe. Ulgę, że wreszcie przestanie mnie boleć i będę mogla odpocząć (o, ja naiwna!). I jeszcze przerażenie, że prawdziwe wyzwanie dopiero przed nami. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nie poczułam natomiast natychmiastowej miłości do mojego nowonarodzonego dziecka. Naczytawszy i nasłuchawszy się różnych opowieści, spodziewałam się czegoś w rodzaju wewnętrznych fanfar, motylków i różowych serduszek. A tu nic takiego. Kiedy wzięłam Karolcię pierwsze raz na ręce, poczułam każdą komórką swojego ciała, że jestem stworzona do tego żeby się nią opiekować i że zrobię wszystko, żeby ją chronić. Ale to nie była ta słynna miłość macierzyńska, na którą czekałam. Ta przyszła jakieś dwa, trzy tygodnie później. A wtedy miałam głównie poczucie misji, może sensu. Sama nie wiem jak to określić. Ale było to uczucie bardzo satysfakcjonujące i mobilizujące. I do dzisiaj czerpię z niego siłę w ciężkich chwilach. 

Uwielbiam takie historie. Nie żadne „ochy” i „achy” tylko sama prawda. Bo przecież wszystkie wiemy, że poród nie należy do największych przyjemności, mimo że dzięki niemu przychodzą na świat te małe istotki, które kradną nasze serca :-).

Jeżeli też chciałabyś podzielić się swoimi wspomnieniami z pierwszego spotkania, napisz na adres tedikontakt(małpa)gmail.com.

Inne wspomnienia z pierwszego spotkania znajdziecie TUTAJ.

Tedi

Jeśli spodobał Ci się ten tekst, zostaw po sobie komentarz, polub lub udostępnij. Będzie mi bardzo miło :-).

facebook-icontwitter-iconinstagram-icongoogle-plus-2-icon

Olga Vitoš

Nie potrafię usiedzieć na jednym miejscu. Ciągle muszę coś roboć. Jestem mamą, doulą i kobietą, która uwielbia działać. Wspieram kobiety w okresie okołoporodowym a także po stracie dziecka. Prowadzę warsztaty dla kobiet w ciąży i dla rodziców. Jestem prezesem Fundacji Kocham Zapinam, dzięki której promuję bezpieczne przewożenie dzieci w samochodach. Maluję, tłumaczę z języka czeskiego oraz tworzę książki dla dzieci. Jestem także jednym z twórców akcji #MaluchyNaBrzuchy.