Instrukcja obsługi teściowejStrefa czytelnicza

Instrukcja obsługi teściowej część III

Na piękny początek ostatniego listopadowego weekendu zapodaję trzecią część „Instrukcji obsługi teściowej” autorstwa Urszuli Tabor.
Część I
Część II
Część IV
Miłego czytania!


 
 
ROZDZIAŁ II (część II)
 
Zasada numer trzy
Swojego prawa do prywatności broń jak niepodległości
Jeśli tego nie zrobisz zamiast by było dobrze będzie coraz gorzej. Przegrasz.
Na pewno!
Jeśli mamusia będzie przesiadywać u Was do późnych godzin wieczornych wyraźnie czekając na propozycję pozostania na noc, bo przecież późno się już zrobiło, to synusiu
uważaj.
Być może jest to zapowiedź totalnej eskalacji swojej obecności w domu ożenionego już synka w myśl zasady, że jak ja jestem, to ona się do ciebie synu nie mizdrzy.
Im więcej MATKI przy synu jedynym, ukochanym tym mniej tej łysej klępy (jego żony).
A oto przecież chodzi!
Jeśli na wiadomość, że właśnie idziesz z żoną do restauracji na kolację z okazji rocznicy ślubu czy czegokolwiek innego godnego uczczenia, mamunia czy tatuś zareagują natychmiastowym „idę z Wami” powinno ci się zapalić ostro migające czerwone światełko. I klakson powinien głośno zawyć. Co ja mówię światełko. Ogromna czerwona latarnia i syrena na całą okolicę!!!
Dlaczego?
Ano dlatego, że za chwilę nie będziecie mogli spędzić żadnych intymnych chwil bez MAMUSI czy TATUSIA. Oni Was tak zagospodarują, że jakakolwiek rozmowa w cztery oczy będzie w waszym wydaniu możliwa tylko … w łazience albo w toalecie.
Jeśli wybieracie się na wycieczkę w góry po to, by zwyczajnie pobyć razem choć przez parę godzin, a tatuś w podskokach zacznie pakować swój plecak, uważajcie!
Każdy ma prawo do prywatności i tej prywatności strzec trzeba jak skarb  w życiu największy.
Zasady rozmaite można mnożyć i mnożyć. Żeby się zbytnio nie rozdrabniać lepiej temat podsumować tę jedną, jedyną zasadą uniwersalną:
NIE DAJ SIĘ!!!
Franek mówi do kolegi:
– Wiesz, w niedzielę wybieram       się z tesciową na giełdę staroci.
-A ile chcesz za nią dostać?
Jeśli mimo wszystko, za wszelką cenę będziesz chcieć unikać konfliktów, to co możesz zrobić?
Najlepiej zrobisz jak wyjedziesz i zamieszkasz jak najdalej od MAMUSI (tatusia) i wydzielanych przez nich toksyn..
Toksyny te powodują blokadę dopuszczania do swojej świadomości faktu, że synuś urósł już troszeczkę a „dama” koło niego, to nie niania tylko żona. Ustanowiona tym samym bezpieczna strefa demarkacyjna pomiędzy nową rodziną a mamusią musi być trudna dla tej ostatniej do przebycia. Jej wielkość zależy więc w dużej mierze od stopnia żywotności teścia czy teściowej.
Czasami wystarczy sto kilometrów.
Czasami niestety nawet tysiąc jest za mało.
Taka przestrzenna strefa bezpieczeństwa oszczędzi wam miliona spraw, tysięcy problemów. Jeśli synowa nie będzie musiała słuchać niezliczonych rad dotyczących tego, co synusiowi się należy, będzie niewątpliwie szczęśliwsza a i dla synusia pewnie łaskawsza.
Mniejsze udręczonie będzie skutkowało wzrostem stopnia normalności rodziny, a więc strefa świętego spokoju nie będzie się kurczyć.
 A o to przecież chodzi!
Jeśli natomiast niestrudzona mamusia czy nadzwyczaj energiczny tatuś będą blisko Was, toksyczność ich udzieli się waszej rodzinie. Ona, ta toksyczność działa bowiem jak krętek blady albo inny, równie zaraźliwy zarazek.
Dlaczego?
Będą was dotykać rozmaite i same potworne życiowe tragedie z powodu waszej krańcowej zresztą nieudolności. Wasza nieporadność będzie „kłuła” ich w oczy i oczywiście oni, czyli mamusia lub tatuś (czasem jak będziecie mieć szczególnego pecha obydwoje na raz) na te tragedie nie będą mogli obojętnie patrzeć.
Będą w związku z tym z całych swoich sił działać w kierunku, by was nieustannie sprowadzać na właściwą według nich drogę.
A więc…
– po pierwsze: ogórków nigdy się nie je z pomidorami, bo te dwa warzywa wzajemnie się odpychają, wspólne ich spożywanie jest więc niezdrowe i niedopuszczalne i dziwne synusiu kochany, że ta twoja mądra żona czegoś tak oczywistego nie wie. Każdy głupi przecież to wie… A ty o tym kochana nie wiesz? Doprawdy dziwne…
– po drugie: gdy paprotka wypuszcza wąsy, to trzeba je obcinać. To nie są przecież żadne wąsy tylko chore liście i jak się ich nie będzie obcinać to cała paprotka zmarnieje. Co, tego też nie wiesz kochana? No cóż… nie martw się, mogłoby być jeszcze gorzej. Córka znajomych to nawet podstawówki nie skończyła i też żyje…
– po trzecie: chusteczki do nosa jak się prasuje to składa się tak, by wzór materiału był schowany do środka. Na wierzchu ma być gładki materiał. Że co? Że to nie ma żadnego znaczenia? – jeśli ty moja droga nie wiesz, że tak trzeba robić, to uwierz mi i mnie posłuchaj. Ja to wiem najlepiej. Gdy ktoś tyle czasu nosi  w sobie dziecko a potem w bólach go rodzi i z takim trudem go chowa, to na pewno nie mówi rzeczy bez sensu. Ja wiem najlepiej jak się składa chusteczki do nosa i co dla mojego syna jest najlepsze bo ja jestem MATKĄ!!!
Uważaj, jeśli się pozwolisz takiej mamusi osiodłać, to ci nie odpuści za nic na świecie.
Ani na moment i ani o odrobinę!!!
Nieustannie będziesz kochana atakowana sytuacjami, w których mamusia będzie sobie twoim kosztem poprawiać samopoczucie własne.   W każdej sprawie, nawet tej najbardziej duperelnej i tak jej musi być na wierzchu bo…
– No powiedz synusiu, któż cię tak kocha jak nie MATKA twoja ukochana???
A spróbuj nie przyznać jej racji to zobaczysz jakie halo ci urządzi.
Często mamusie popadają w ostrą rozterkę. Nieuzasadniony upór latorośli w tym, żeby nie deklarować czyja miłość jest ważniejsza doprowadza je do nerwowego szału.
Tak własnie, będąc w mocno rozchwianym stanie nerwów pewna mamusia wykrzyczała do swojego syna, który jakoś nie dawał się przekonać do powrotu na matczyne łono taką oto ostrą pretensję:
– Synu! Ja matka cię pytam, cóż ona ci takiego dała, żeś ty dla niej tak zgłupiał?
Mamusi chodziło tylko o „delikatne” podkreślenie faktu, że dziewczyna nie jest nadzwyczajnie majętna i z tegoż to prostego powodu nie powinna stanowić dla syna pochodzącego z tak wspaniałej rodziny odpowiedniej partii. SYN bowiem takiej MATKI niewątpliwie jest najlepszym kawalerem do wzięcia w całej okolicy. Pytanie to wykrzyczane przy świadkach, przytaczane potem było przy rozmaitych okazjach. Przez długie lata wzbudzało sporych rozmiarów atrakcję towarzyską.
Zwłaszcza zgadywanie co SYN na tak zadane pytanie odpowiedział wprawiały otoczenie w wyśmienity nastrój.
Przygody owej mamusi i jej biednego syna stały się zresztą z czasem żelaznym tematem wesołych, towarzyskich pogaduch „przy wódce”. Rozchmurzały nawet najbardziej negatywnie nastawione gremia.
Gdy było smutno i towarzystwo nudziło się mało rozruszane, dla jego rozkręcenia opowiadano historię o ciekawskiej mamusi interesującej się samą „istotą” układu narzeczeńskiego swojego dorosłego już (niestety!!!) syna.
Narzucało się natychmiast pytanie równie porażające jak to zadane przez upiorną mamusię:
A cóż ona synu ma takiego, że matkę dla niej porzucasz?
Nawet najmniej rozruszane towarzysko smutasy zaczynały szczerzyć zęby w radosnym uśmiechu. Wszyscy zastanawiali się co też ma dziewczyna takiego atrakcyjnego do dania i dlaczego synuś przedkłada akurat to coś nad mamusi wikt i opierunek.
Mamusia go dziewięć miesięcy pod sercem nosiła, w okropnych bólach go rodziła i z takim trudem wychowywała, a on niewdzięczny uszanować tego nie potrafi.
Dlaczego?
Dla czego?
Po co?
Trochę inaczej wyglądają sprawy w przypadku, gdy mamy do czynienia z tatusiem nadzwyczajnie mocno kochającym córeczkę swoją jedyną.
Pomimo tego, że taki tatuś nie może niestety powiedzieć, że ukochane dziecię dziewięć miesięcy pod sercem nosił, to jednak do potwornego bólu rodzenia przyznaje się bez zmrużenia oka. Niektórzy tatusiowe to nawet twierdzą, że ból odczuwany przez rodzącą kobietę to w porównaniu z mękami rodzącego ojca pikuś czyli mięta  z bóbrem.
On, tatuś to swoje ukochane dziecko, które przewijał i które karmił (w czasie niemocy mamusi) prawie, że własną piersią ma obowiązek kochać do śmierci i chronić.
Tę córeczkę o którą dbał, łożył na jej zachcianki i którą uczył wszystkiego co dobre będzie  teraz pilnować, by nikt jej Boże broń nie skrzywdził. Chuchał w nią i dmuchał przez tyle lat zdecydowanie nie po to, by ją omamiał jakiś… pochrzaniony bubek i kretyn…
Ta niezguła, ten życiowy nieudacznik.
Nie miała się już  w kim zakochać?!
Przecież tylko tatuś może przed ukochaną córeczką usuwać te no … kłody spod nóg i wszystkie przeciwności losu. I piórka.
Nikt inny nie potrafi tego uczynić.
Tylko tatuś!
Na szczęście relacje ojców z dorosłymi synami są w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach relacjami na wskroś normalnymi.
Chociaż one.
Generalnie należy jednak stwierdzić, że ojcowie, chociaż czasem pokręceni charakteryzują się znacznie mniejszą skłonnością do intryg. MAMUSIOMsynusiów nie dorastają w każdym razie do pięt.
Absolutnie!
Na wielkie szczęście.
Co taki zakochany tatuś robi?
Taki tatuś na przykład może nieustannie nadzorować bezpieczeństwo latorośli.
Na przykład tak:
– Tato, wychodzę, pa –   trzydziestoletnia córusia tatusia wychodzi  z mieszkania swoich rodziców na drugim piętrze bez windy w przedwojennej kamienicy. Gdy jest już na parterze słyszy przywołujący ją głos ojca swego nadzwyczaj ją kochającego.  
 – Kochanie, pozwól.
No więc kochanie pozwala i wychodzi na drugie piętro, bo pewno tata ma jakąś ważną sprawę, o której wcześniej zapomniał jej powiedzieć.
– Jestem, tato o co chodzi?
– Bardzo cię proszę, uważaj córeczko na auta.
Niezmiennie przez lata powtarzany rytuał wyjścia z domu i przestrzegania swojego ukochanego dziecka o czyhających na niego niebezpieczeństwach komunikacyjnych skutkował zawsze niebotycznym zdziwieniem córki. Ile razy słyszała przywoływania ojca była przekonana, że tym razem na prawdę chodzi o coś ważnego. Niemożliwym jest przecież by znowu to było tylko ostrzeżenie przed samochodami. Więc … szła dwa piętra do góry (bez względu na to, że była na przykład w ostrym niedoczasie albo dajmy na to w dziewiątym miesiącu ciąży) po czym słyszała sakramentalne:
Córeczko, uważaj kochanie na auta!
Utkwił mi także w pamięci obrazek pewnego rozkochanego tatusia biegającego za swoją dziesięcioletnią wtedy córką po rzece, w której woda sięgała mniej więcej do kostek. Wydzierał się przy tym niemożliwie na całą okolicę:
– Kochanie uważaj, nie utop się!
Czy taki tatuś jest wstanie nie zagubić ostatecznie w meandrach życia resztek rozsądku i odmówić sobie sprawowania stałego nadzoru nad szczęściem swojego życia w sytuacji, gdy szczęście to właśnie ukończyło dwadzieścia lat? Trzydzieści lat? Pięćdziesiąt lat?
Znałam tatusia, który nachylony nad łóżeczkiem swojej tygodniowej wtedy dzieciny płci żeńskiej rzucał w przestrzeń przed sobą taki oto tekst:
– Popatrz moja córeczko! Ja cię teraz pieszczę i tulę, przewijam i po pupci cię głaszczę a kiedyś przyjdzie jakiś KRETYN i mi cię weźmie!
Czy taki tatuś, gdy jego oczko w głowie już urośnie jest w stanie przyszłego zięcia traktować inaczej niż jak totalne nieporozumienie, dybiące na skarb jego życia największy?
Czy zięć, jaki by nie był, jest w stanie zadbać, przewidzieć i zabezpieczyć w sposób choć odrobinę zbliżony do ojcowskiej troski?
Więcej niż pewnym jest, że nie jest w stanie.
To przecież jest oczywiste!
Szczęściem w nieszczęściu jest to, że ojcowie generalnie są osobnikami mało złośliwymi i toksyczność w ich wydaniu zdarza się naprawdę rzadko i znacznie mniej jest jednak upierdliwa.
Najczęściej.
Wróćmy jednak do tematu mamusi.
Otóż syn dorósł już i dawno przestał być podobny do dziecka.
Nieuchronnie, wielkimi krokami przychodzi dla matki czas nie najszczęśliwszy. Ukochany synuś właśnie oświadczył, że się zakochał na zabój i że, co całkowicie jest naturalne w takiej sytuacji pragnie wstąpić w związek małżeński.
Dla MATKI syna jest to trauma.
Gwóźdź do jej trumny.
Katastrofa.
Kumpel mówi do kumpla:
– Potrzebuję kasy.
– Na co?
– Teściowa nie żyje.
– To znaczy potrzebujesz pieniędzy na pogrzeb?
– Nie, na adwokata.
Analogiczna sytuacja dotycząca dorosłych córek jest znacznie rzadziej spotykana, gdyż zamążpójście córki jest mimo wszystko postrzegane bardziej jako rodzicielski sukces niż tragedia ich życia .
No chyba, że mamy doczynienia z toksycznym tatusiem (wtedy patrz wyżej).
Skoncentrujemy się tutaj jednak na sytuacji zdecydowanie najczęściej spotykanej.
SYN matki się żeni!
JEZUS MARIA!!!
W życiu rodzicielki nadchodzi czas straszny.
Ukochane dziecko młode jeszcze, oczywiście głupie i trwające w podstępnym omotaniu za sprawą tej …. delikatnie mówiąc wielce popularnej panienki (tu następują różne wersje opisu panienki, których ze względu na obyczajność przytaczać tu ,nie będziemy…) przychodzi do swojej matki i oznajmia, że właśnie podjęło życiową decyzję.
Oto relacja mamusi z tego brzemiennego w skutkach wydarzenia:
– MAMO, ŻENIĘ SIĘ – mówi ten… syn idiota. Mówi jeszcze, że spotkał – a to dureń – dziewczynę w której się zakochał. Mało tego. On, ten skończony kretyn i matoł chce z nią spędzić życie. Boże, oni chcą się pobrać!
– A ja???!!! Co ze mną będzie??? Synu! Po co ci ten ślub? Żeby się napić piwa nie trzeba przecież od razu kupować całej beczki! Czyś ty dziecko moje zwariował?!
Spodziewa się (znaczy ten zakochany i niebiańsko szczęśliwy synuś – imbecyl), że ja, jego matka jako osoba mu po narzeczonej najbliższa będę wspólnie z nim cieszyć się jego szczęściem.
Zgroza! Zgroza i jeszcze raz zgroza!
Nigdy w życiu!
Jak to druga po narzeczonej? Po żonie?
Jak to ja po niej?
O, na pewno nie!
Niedoczekanie, po stokroć niedoczekanie!
Po jej, znaczy MATKI trupie!
Telefon do weterynarza…
– Panie doktorze, zaraz przyjdzie do pana moja teściowa z naszą suką. Trzeba ją uśpić, żeby się biedaczka nie męczyła, więc ja bym prosił, żeby pan jej dał najmocniejszy środek jaki pan ma.
– A ta suka, to sama wróci do domu?
Tu najwłaściwsze będzie zacytowanie znanego już nam powiedzenia zdruzgotanej rodzicielki (które w tak zwanym międzyczasie stało się jej powiedzeniem ulubionym):
– A cóż ona ci synu dała takiego, żeś ty dla niej SYNU ukochany tak zgłupiał?
Serce MATKI boleśnie ugodzone, nie wiadomo sztyletem, szpadą, nożem czy rożnem (w gruncie rzeczy to wszystko jedno przecież) musi się bronić, by zadany mu właśnie cios śmiertelny zminimalizować do rozmiarów możliwych do przeżycia.
Czy możliwym jest, by radosna skądinąd wiadomość o planowanym ślubie mogła się stać przyczyną tak zgoła kontrowersyjnych przeżyć i uczuć niekoniecznie przyjaznych???
Absolutnie możliwym to jest.
Miłość matki zdolna jest nie do takich rzeczy. Zapewniam.
Zastanówmy się: dlaczego wiadomość o ślubie rani matczyne serce tak mocno i boleśnie? Przecież dobrze, że SYN nie jest już sam, że zakłada rodzinę. Z punktu widzenia mamusi jego ożenek może być przecież zjawiskiem korzystnym. Ona zyskuje przecież córkę!
Podobno.
No zaraz tylko na jakiego grzyba jej córka?
Całość swoich macierzyńskich uczuć przelała na ukochane dziecię płci męskiej, w związku z tym córka potrzebna jej jest na tak zwaną cholerę. Chyba tylko po to, by zgryzoty dodawać i siwych włosów na skroniach!
A kysz!
A może kiedyś pojawią się wnuki i cała wielopokoleniowa rodzina w atmosferze wzajemnej miłości będzie żyła długo i szczęśliwie?
Nic z tych rzeczy, po co matce zgoda z tą wyperfumowaną jaszczurką?
Oczywiście, że scenariusze zgodnego i bezkonfliktowego pożycia z matką syna zdarzyć się w życiu mogą i pewnie się zdarzają.
Tyle, że słabo się o nich słyszy.
Dlaczego (pomimo, że jak widzimy są pozytywne aspekty zakładania przez dorosłe dzieci rodziny) mamusia robiąca z ożenku syna tragedię antyczną w pięciu aktach jest dla młodych zagrożeniem realnym?
Detalicznie nie wiadomo, istnieją jednak przesłanki pozwalające wysnuć pewne przypuszczenia…
Wiadomość o znalezieniu przez synusia miłości swego życia nie jest wiadomością dobrą, gdyż znaczy ona ni mniej ni więcej jak to, że oto matka w życiu ukochanego syna traci swoje pierwszorzędne znaczenie.
A jak może matka która tyle miesięcy chodziła w ciąży, potem w cierpieniu rodziła i przez wiele lat z takim trudem wychowywała swe dziecię ukochane, nie być w życiu syna kobietą najważniejszą?
Nie może.
Absolutnie!
Synuś malutki, większy lub całkowicie dorosły jest jedynym i niepodważalnie całym sercem matki. W związku z tym tylko ona potrafi go kochać prawdziwie, szczerze i co najważniejsze bezinteresownie. Wszystkie inne kobiety tylko krzywdę mogą mu zrobić!
Tylko ona matka potrafi o niego zadbać w sposób zapewniający zaspokojenie jego wszystkich potrzeb (no… po prawdzie to prawie wszystkich).
Nikt tak jak ona nie zadba o jego skarpetki które regularnie prane, wietrzone, perfumowane, układane i kompletowane muszą być gotowe do użycia przez jaśnie nogi. W dodatku przy minimum wysiłku ze strony właściciela tychże nóg.
Słowo daję jakby taki SYNUŚ rąk nie posiadał!
Nikt tak jak ona, MATKA nie zadba należycie o jego za przeproszeniem gacie czy koszule.
Nie wspomnę w tym miejscu o potwornym, niesłychanym  i przerażającym pomyśle co po niektórych pożal się Boże panienek, żeby każdy dorosły facet sam zajmował się swoimi ubraniami.
Jak to sam?
Dlaczego sam?
Jak może dawać szczęście mężczyźnie kobieta, która go naraża na taki wysiłek?
Nie może!
Absolutnie!
Nikt potrzeb SYNA nie rozumie tak jak rozumie je ona, MATKA. Jeśli ktoś tyle miesięcy chodzi w ciąży, rodzi w takich strasznych bólach a potem z takim trudem chowa tyle lat to chyba musi takie rzeczy wiedzieć najlepiej?
A co z jedzeniem ukochanego dziecięcia? Same kłopoty!
Przecież ukochany SYN, żeby żyć musi odżywiać się odpowiednio!
Czy jakaś inna kobieta potrafi gotować dla SYNA matki w sposób dla niego właściwy?
No jasne, że nie potrafi!
Zupa musi być bez kawałków jarzynek drażniących jego delikatne podniebienie, zatem koniecznie trzeba ją przed podaniem SYNOWI na talerz zmiksować. Mięsko podane musi być bez tłuścinek, gdyż tylko takie może w pełni zadowolić wysublimowany smak jego wysokości.
Jajeczniczka na półtwardo ma mieć taką konsystencję jaką tylko ona MATKA umie przyrządzić.
Czy taka flądra, ta dziewucha leniwa zechce pamiętać by jej, matki syn pił codziennie przed zaśnięciem szklankę ciepłego mleczka podanego do łóżeczka. Tak, żeby się Boże broń nie zmęczył biorąc ją, to znaczy tę szklankę sobie sam.
Tylko matka to wszystko wie rozumiejąc jednocześnie, że synowi należy się to nie z uwagi na jakoweś tam jego zasługi ale z samego faktu przybycia na ten świat.
Wobec tego wszystkiego, co ma robić dziewczyna, która u progu wspólnej drogi zorientuje się, że szczęście jej życia obdarzone jest mamusią toksyczną wielowymiarowo?
To zależy.
Od czego zależy?
Ano zależy od tego przede wszystkim co sobą reprezentuje kandydat na ślubnego oblubieńca czyli SYN.
W sytuacji tej możliwe są dwa przeciwstawne warianty rozwoju sytuacji.
Wariant numer jeden.
Jest on dla dziewczyny zdecydowanie mało atrakcyjny i szczerze mówiąc trudny w realizacji. Mówiąc szczerze niezmiernie trudny w realizacji.
Jeśli synuś zabiegi swojej mamusi traktuje jako rzecz normalną, przynależną mu niejako w sposób naturalny, z racji urodzenia, to trzeba odważnie spojrzeć prawdzie w oczy.
Uwaga, uwaga i jeszcze raz uwaga!
Co w takim wypadku robić?
Z punktu widzenia oblubienicy synusia obdarzonego przez los toksyczną mamusią najlepiej by było, żeby po stwierdzeniu, że ma niestety do czynienia z takim że właśnie trudnym przypadkiem wykonała w błyskawicznym tempie polecane już przeze mnie tak zwane zdupcing w podskokach.
Tylko mianowicie ta prosta  i nieskomplikowana czynność pozwoli jej zaoszczędzić w przyszłości nadzwyczajnie wielu kłopotów i zmartwień.
Im szybciej to zrobi tym dla niej będzie lepiej.
No tak, ale miłość podobno nie wybiera i trudna jest do ujarzmienia.
Z uwagi na to, zakochana na zabój dziewczyna może żadnych wad w wybrańcu swego serca nie dostrzegać z powodu kompletnego zaślepienia.
Nawet poddawanie się mamusinym dyktatom odczyta jako jego piękną i głęboką miłość do rodzicielki  a nie jako zwykłe życiowe wygodnictwo.
Prawdą jest, że miłość jest nadzwyczajnie ślepa.
Tak po prawdzie, to mało która oblubienica jest w stanie na trzeźwo skalkulować plusy i minusy w usposobieniu swego epuzera, po czym w akcie nadzwyczajnej przezorności spuścić go z powodu mamusi po brzytwie.
Nie każda narzeczona ze strachu przed przyszłą teściową rzuci miłość swego życia i pójdzie sobie w siną dal.
Dlatego jedyne co może zrobić dziewczyna, gdy na taką  rejteradę jednak się nie zdecyduje, to wybrać wariant założenia rodziny w miejscu oddalonym od mamusi wybranka o spory kawałek ziemi, z przyczyn na tych łamach wcześniej już opisywanych. Za wszelką cenę powinna oblubieńca namówić do wyjazdu.
Im dalej tym lepiej!!!
Póki facet kocha namiętnie i intensywnie ma dziewczyna jeszcze szanse na radykalne odcięcie swego oblubieńca od mamusi, a tym samym na jego lekkie znormalnienie. Póki w grę wchodzi wysoki poziom jego testosteronu pójdzie za nią nawet na Grenlandię. Do papuaskiego buszu też by poszedł. Z pieśnią na ustach.
Spokojna głowa.
Jeśli natomiast upływ czasu zrobi z niego już z lekka wystygłego  buhaja szanse na pożycie bez przyssanej do niego mamusi będą z czasem topniały w zastraszającym tempie.
Jeśli dziewczynie nie uda się przeciąć pępowiny w miarę szybko pewnego dnia może się zorientować niestety, że owszem może wykonać ewakuację anty-mamusiną, tyle że sama.
Jeśli mamy natomiast do czynienia z sytuacją (ze wszech miar korzystną dla oblubienicy) polegającą na tym, że synuś jest mimo wszystko normalnym facetem i posiada świadomość własnej ułomności spowodowanej niezbyt przychylną jego związkowi mamusią, a jednocześnie jest zdecydowany na założenie               rodziny z partnerskim układem pomiędzy małżonkami, sytuacja staje się  o wiele bardziej klarowna.
Dla przypomnienia układ niepartnerski to taki, w którym nabywa się z czasem przykrą świadomość bycia wykorzystywanym przez drugą stronę.
Dziewczyno, niech ci przypadkiem nie przyjdzie do głowy myśl jakowa bezgranicznie durna, że jak się tak bardzo uprzesz to ci się uda upiorną mamusię wychować!!!
Nic z tego. Pewnym jest jak dwa razy dwa jest cztery, że takiej baby nie wychowasz i nie zmienisz.
Nie ma takiej możliwości.
Dlaczego? Osobę w jej mniemaniu najdoskonalszą z doskonałych nie trzeba wychowywać, bo … jest najdoskonalsza  z  doskonałych!!!
Nie dyskutuj.
Koniec i kropka.
Wspólny opór syna i jego żony w tak zwanej istocie problemu może po wielu latach spowodować lekkie uczłowieczenie bojowej mamuni.
Tylko tyle i aż tyle zarazem.
Dla osiągnięcia sukcesu potrzebne jest tylko morze cierpliwości i cała góra determinacji. Także jeszcze dodatkowo morze cierpliwości i cała góra determinacji. Do tego jeszcze następne morze cierpliwości i następnej góra determinacji.
Przecież od razu Krakowa nie zbudowano!
Jeśli Krakowa od razu się nie udało zbudować, to tym bardziej nie jest możliwe wychowanie teściowej.
Jeśli w ogóle to na pewno nie od razu.  
Niestety.
Nie ma lekko.
– Wiesz Józek – mówi młody żonkoś do kolegi, którego zaprosił do domu – moja teściowa to stara krowa spod ciemnej gwiazdy.
Widząc przerażony wzrok                      kolegi  i dostrzegając kątem oka stojącą z tyłu w bojowej pozie „mamusię”, dodaje szybko:
– Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Ten pomyślny w całej swej rozciągłości dla młodych małżonków skutek mogą osiągnąć tylko wyjątkowo wytrwali i bardzo pomysłowi.
Nagrodą dla nich będzie malusieńki margines tzw. błogiego spokoju, który mamusia raczy im w swej łaskawości zostawić.
Upragnionego i pożądanego.
Pragną go przecież gorąco i pragnienie to determinuje ich działanie. Tak jak każdego normalnego człowieka zresztą.
Co ma zrobić rodzina, by mogła zachować choć trochę spokoju własnego, niezbędnego przecież każdemu człowiekowi do życia tak jak woda czy powietrze?
W tym miejscu podaję tylko działania przykładowe. W celu nabrania twórczej inwencji należy starać się jak najbardziej pobudzić  wyobraźnię własną.
Można na przykład odciąć taką mamusię od jakichkolwiek wiadomości dotyczących wspólnego życia codziennego. Krótko mówiąc, totalny szlaban.
Po co?
Ano po to, by serce matki nie cierpiało katuszy z powodu prania przez syna skarpetek, obsługiwania pralki automatycznej czy też przyrządzania przez niego romantycznej kolacji z jadłospisem godnym pierwszorzędnej restauracji, którą to kolację ta … pani jadłaby ze smakiem bez wysiłku rąk własnych.
Oj, to przecież oczywista, żywa niesprawiedliwość.
On gotuje, ona je.
Żywa niesprawiedliwość!!!
To przecież koronny dowód na nie do przyjęcia zresztą fakt  pasożytowania tej okropnej panny na zdrowym i normalnym jak najbardziej (wychowane przez taką matkę musi być zdrowe i normalne!) ciele mężczyzny. Takiego mężczyzny!!!
Wiadomo, takich widoków matka z przyczyn oczywistych nie jest  w stanie znieść i natychmiast rzuci się synowi swemu kochanemu na pomoc. Jak walkiria czy harpia albo jeszcze bardziej, agresywna istota.
Awantura gotowa!
Jeśli syn wykonuje czynności przypisane naturalnym porządkiem rzeczy kobiecie (pranie męskich skarpetek jest niewątpliwie czynnością kobiecą). W ogóle, to ta wstrętna baba powinna się cieszyć, że ma komu prać! Jest to koronny dowód na jego, syna krańcowe wykorzystywanie, udręczenie życiowe oraz totalny brak  szczęścia małżeńskiego.
To jest nie do przyjęcia!!!
Przecież oczywistym jest jak dwa razy dwa jest cztery, że nie ma nad czym dyskutować.
To się rozumie samo  przez się!!!
Nie rozumienie takich oczywistości to czysta głupota!!!
Jasnym jest, że ona MATKA na udrękę syna spokojnie patrzeć nie może.
I nie będzie!
I na nią nigdy nie pozwoli!
Za nic na świecie!
Na nic się tutaj zdadzą syna protesty.
Na nic zdadzą się jego opowiadania o własnym szczęściu.
Tę paplaninę zawsze można skwitować w sposób następujący:
-Jeśli mówi, że jest szczęśliwy znaczy to tylko tyle, że… jest idiotą! Człowiek żonaty z taką zdzirą nie może być szczęśliwy. Oczywistym jest także, że nie może mu być dobrze w takim małżeństwie bo …. nie może. Jeśli ONmówi, że jest szczęśliwy znaczy to tylko tyle, że nie wie co mówi.
Niewątpliwym jest, że to ONA, ta łysa bździągwa nim steruje (dla własnej wygody oczywiście). Ta małpa zielona, ta szczeżuja  i stułbia. To byle co podstępnie ogłupiające niewinne dziecię matki, które niewątpliwie zrobiłoby zresztą światową karierę gdyby nie to zero, które się do niego przyssało!
Jak można żyć z taką wyleniałą lisicą!
Jeśli SYN podejmie próbę wytłumaczenia mamusi, że pozostaje w błędzie, że nie ma racji a jego żona wyleniałą lisicą nie jest usłyszy zapewne taką tyradę:
– Synu, opamiętaj się! Boże nie mogę zrozumieć, jak ja mogłam urodzić takiego idiotę! – z reguły w tym miejscu następuje cisza mająca spotęgować tragizm sceny, by po chwili przyszedł, pośród łkań i szlochów  czas na druzgocące podsumowanie:
– Ja wiem synusiu, to ona cię tak ogłupia. To ona cię tak nakręca! Cóż to za osoba bez czci i wiary! Gdyby miała choć odrobinę honoru odczepiłaby się od ciebie wiedząc, że ja, twoja MATKA tego związku nie toleruję. Gdyby jej choć odrobinę na tobie zależało nie marnowałaby ci życia. Jak ty synu możesz żyć z kimś takim?
– Synuniu kochany ja wiem, przejrzysz ty na swe zaślepione oczy, oj przejrzysz i z płaczem do matki wrócisz. Zobaczysz, synu! Opamiętaj się, ja matka cię o to błagam! Rzuć ten pomiot diabła, tę nikczemną dziewuchę. Rzuć ją i wróć do mnie!
– U mnie SYNU krzywdy nie zaznasz.
– U mnie będziesz bezpieczny. To nie jest kobieta godna ciebie. Ty będziesz się dla niej zapracowywał na śmierć, a ona za twoje pieniądze już nie będę ci mówić co będzie robiła! Z taką kobietą zmarnujesz sobie życie, oj zmarnujesz. Ja to synu wiem, a ty przejrzyj wreszcie na oczy. Żeby tylko nie było za późno!
Tutaj następuje powrót do znanego już motywu:
– Nie mogę zrozumieć cóż ona ci takiego dała synu, że siedzisz z nią i tak się biedaku męczysz?
SYNU opamiętaj się!
Uprzedzam, podjęcie przez syna jakichkolwiek prób tłumaczenia co takiego zostało dane, kiedy i dlaczego nie ma najmniejszego sensu. Doświadczenie życiowe wskazuje niestety na to, że zakochana                 w swoim synu matka nie ma absolutnie najmniejszej woli do zrozumienia czegokolwiek co w jego życiu jest istotnym.
Na podobną porażkę z góry skazane są próby tłumaczenia matce, że synusiowi najukochańszemu wcale nie jest tak źle.
Uważajcie!
To zupełnie tak, jakby benzyny dolewać  do palącego się ogniska.
Synu udręczony przez mamunię! Nie próbuj tłumaczyć swojej rodzicielce meandrów swojego prywatnego życia. Ona, MATKA nie chce o tym słyszeć i nie ma najmniejszej ochoty zrozumieć czegokolwiek. Ją, matkę tak naprawdę nie interesuje czy ty jesteś szczęśliwy czy nie. Ona nieustannie krwawi z rany powstałej w sercu w wyniku twojej zdrady. Cóż, taki patologiczny przypadek.
Jedyne co możesz osiągnąć to zmęczenie własnych strun głosowych. Nic oprócz tego!
Acha, czasami możesz osiągnąć jeszcze furię mamusi.
Tylko tyle i aż tyle.
Z takich to mniej więcej powodów świat kochającej nad życie matki, która dziewięć miesięcy nosiła pod sercem dziecię swoje najwspanialsze, potem go w bólach strasznych rodziła, by przez wiele lat z takim trudem wychowywać i świat dorosłego już syna zakładającego rodzinę to są dwa zdecydowanie odmienne światy. Niestety.
Ich nie da się ze sobą połączyć. To jest niewykonalne, bo nie da się połączyć wody z ogniem czy też materii z antymaterią.
Nie da się pogodzić wszechwiedzącej matki z synem, który ośmiela się wypowiadać jakieś bezsensowne według niej twierdzenia nie poparte nawet odrobiną doświadczenia.
Jeśli chodzi  o doświadczenie to oczywistym przecież jest, że może go posiadać tylko ona, MATKA. Jej doświadczenie bowiem jest wszechstronne i ono właśnie pozwala jej patrzeć na to co wyprawia jej rodzony SYN i załamywać ręce nad jego okropnym losem. A któż mu pozwolił samodzielnie myśleć w sytuacji, gdy jego doświadczenie życiowe w porównaniu z jej, MATKI doświadczeniem jest oczywiście żadne???
A kto mu pozwolił mieć własne zdanie?
No kto?
Cóż może wiedzieć o życiu kochany ale jednak facet, nota bene idiota i do tego omotany przez tę sprytną cwaniarę?
Nic!
Absolutnie nic!
Czy SYNUŚ w takiej sytuacji może zrobić cokolwiek dla poprawienia wzajemnych relacji z matką, jeśli mimo wszystko odczuwa potrzebę utrzymywania z nią kontaktów?
Zrobić może średnio dużo czyli po prawdzie malusieńko.
Może na przykład upić się z rozpaczy. Tyle, że wpakuje się w zespół dnia następnego co dodatkowo (oprocz mamusi) utrudni mu życie.
Zamiast jednego problemu będzie miał dwa.
Koszmarny kac wespół z awanturującą się mamusią to już jest mieszanka ciężka do strawienia.
Z tej przyczyny stosowanie alkoholu jako znieczulacza nie ma żadnego sensu.
Może próbować poprawiać sobie humor bawiąc się w przewidywanie tego, co też mamusia może jeszcze wymyśleć.
W ten to miły sposób minimalizuje się element zaskoczenia.                   
Dobre i to.
Nie licząc radykalnych metod w rodzaju strzelenia sobie w łeb  z rozpaczy to właściwie wszystko co biedny SYN ma do dyspozycji.
Dlaczego możliwości są aż takie skromne?
Ano dlatego, że toksyczna mamusia bez pamięci zapatrzona w syna swojego, najwspanialszego jest nieprawdopodobnie trudno sterowalna i trudno zmienialna.
Po prostu nie można ją zreformować z przyczyny natury podstawowej.
Jaka to przyczyna?
Osoba idealna nie musi się przecież zmieniać.
Bo po co?
Proste.
Jeśli ona jako MATKA ma rację, a racja w rzeczy samej jest tylko jedna to wiadomo, że SYN tej racji mieć nie może.
Nad czym tu dyskutować?
Obiektywnie prawdą jest też i to, że dwie skonfliktowane strony muszą jednak jakoś w bliskości swojej egzystować. Nie można założyć, że płaszczyzna porozumienia tego układu nie istnieje.
Owszem, ona istnieje, tyle że jej istnienie jest empirycznie niezmiernie trudne do potwierdzenia.
To jest tak jak z ciemną materią. Niby jest a jej nie ma.
Dogadanie się z taką mamusią jest możliwe tylko w przypadku, gdy ona, MATKA dopuści możliwość samodzielności w myśleniu kogokolwiek innego oprócz siebie.
W tym właśnie tkwi zasadnicza trudność. nadopiekuńczość matki z prawem do samodzielności dorosłego dziecka ma się tak jak wół do karety albo słoń do składu porcelany.
Nie pasują do siebie.
W żadnym wymiarze i w żadnym zakresie!
Jeśli ona, matka musi kierować dorosłym dziecięciem swym (bo nosiła je w sobie dziewięć miesięcy, bo w bólach rodziła i tyle lat z wielkim trudem wychowywała), to jak może jednocześnie oddać takie prawo w sposób dobrowolny jemu (synowi) albo o zgrozo innej kobiecie (Boże broń synowej)?
No jak?
Przecież oczywistym jest, że to jest absolutnie niemożliwe! Nie po to ma to prawo by je oddawać byle komu!
Dlaczego?
Nie, no bo nie!!!!!!!!
A istnienie tego prawa jest potwierdzone przez chodzenie z tym niedobrym synem w ciąży, urodzenie go w bólach i wychowywanie z takim trudem przez tyle lat!!!
W tak trudnej i skomplikowanej rzeczywistości wpływ na  okopaną na swoich pozycjach mamusię mogłaby wywrzeć ewentualnie bomba atomowa.
Najbliższa rodzina na pewno nie.
Dlaczego?
W rodzinie do rządzenia jest ona. Nikt inny.
Przybiega facet do karczmy i krzyczy do swojego kolegi:
– Stary, stary… niedźwiedź zaatakował twoją teściową!
Kolega odpowiada:
– Jak taki odważny niech sobie teraz sam radzi.
– To takie proste – jak powiedziała pewna mamusia gdy zdenerwowany jej mocno komplikującą mu życie działalnością dorosły już syneczek wykrzyczał z głębi serca:
– Mamo dlaczego ty mi to wszystko robisz?
– Bo krew mnie synku zalewa jak wszystko robisz źle – odpowiedziała z rozbrajającą szczerością mamusia.
Tak więc z grubsza udało się nam omówić przyczynę niekończących się konfliktów z jakimi musi się borykać dorosłe dziecko swej nadopiekuńczej matki, gdy wpadnie mu do głowy niekoniecznie najlepszy – z punktu widzenia matki oczywiście – pomysł założenia rodziny.
Zastanówmy się teraz nad skutkami postępowania bojowej mamusi ukochanego i niezbyt mądrego życiowo SYNA (żeby miał tytuł profesora i tak w oczach matki będzie postrzegany jako kretyn, gdyż tylko kretyn chce się ożenić z taką…lafiryndą).
Oczywiście, nie jest możliwym przewidzenie wszystkich konsekwencji występowania zjawiska nadopiekuńczości w układzie: mamusia – dziecko nie dość że dorośnięte to jeszcze głupie.
Ostrzegam, problem należy do poważnych, bo możliwości mamusi w tym zakresie są praktycznie nieograniczone i skala ich szkodliwości może być znaczna.
Jeszcze ślubu nie było, a mamusia synusia broni się z całych sił przed przerażającą dla niej perspektywą.
Będzie walczyć jak lwica. Nie popuści! To pewne!
Co może zrobić?
Absolutnie wszystko!
Mamusia-lwica może zrobić rzeczy dowolnie rozmaite. Nie wszystkie śmieszne niestety.
Przytoczymy tutaj kilka zaledwie przykładów autentycznych wyczynów mamusiek rozjuszonych decyzją dorosłej progenitury o założeniu rodziny.
Czy działania protestującej matki mogą odnieść jakiś skutek?
Obiektywnie trudno się spodziewać, by takowe „podjazdy” były skuteczne.
Nie znam takiego przypadku, by dręczone przez matkę „dzieci” poddały się jej woli i z wzajemnych amorów zrezygnowały.
Zdarza się natomiast, że takie podjazdy działają na młodych wręcz odwrotnie.
Mobilizująco.
Znam osobiście pewną „udręczoną” przez teściową mężatkę, która niejednokrotnie składała całkiem serio oświadczenie następującej treści:
„Jeśli mój mąż dokuczy mi tak, że wszystkie okoliczności będą wskazywać na sensowność podjęcia decyzji o rozwodzie, to oświadczam, że zawsze pozostanie aktualna ta jedna, jedyna przyczyna dla której nie rozwiodę się z nim za żadne skarby świata: NIE ZROBIĘ TEJ PRZYJEMNOŚCI MOJEJ TEŚCIOWEJ!!!
W tym przypadku skutkująca rozlicznymi konfliktami z synową miłość toksycznej mamusi zadziałała na „młodych” nadzwyczajnie mobilizująco. W szczęściu i wzajemnej miłości dochodzą właśnie do czterdziestej rocznicy swojego ślubowania.
Gdybyż mamunia potrafiła przewidzieć jakie będą skutki jej zazdrośniczej furii? Myślę, że natychmiast zrobiłaby się potulna i łagodna jak owieczka.
Jak może się zachować toksyczna mamusia gdy jej ukochany syn pewnego poranka oznajmi o ożenkowych zamiarach?
Co taka mamusia może zrobić?
Zrobić może niestety bardzo wiele i generalnie ma do wyboru dwie opcje.
Pierwsza opcja to tzw. „mamusia bojowa”. Z pozoru wygląda groźnie i niesie ze sobą potężny ładunek rozmaitych emocji, niekoniecznie pozytywnych. Lecz tak naprawdę groźna i brzemienna w skutkach nie jest, gdyż jawnie demonstrowany ostry sprzeciw wobec czegoś na co i tak matka zbyt dużego wpływu nie ma najczęściej rozchodzi się „po kościach” ustępując mniejszej lub większej harmonii życia rodzinnego. Harmonia taka wcześniej czy później i tak musi nastąpić.
Określenie, że z wielkiej chmury mały deszcz celnie i trafnie oddaje tak zwane sedno sprawy czyli samą istotę rzeczy w tym przypadku.
Jakież mogą być w tym wariancie wzory zachowań ugodzonej sztyletem we własne serce mamusi?
Może być to na przykład matka – Rejtan; nigdy się na to synu nie zgodzę, czyli synu ukochany po moim trupie!!!
Z punktu widzenia skuteczności działania zachowanie takie jest najbardziej durne z durnych, gdyż jak w tym zakresie uczy doświadczenie życiowe w dziewięciu przypadkach na dziesięć progenitura trwać będzie w swoim uporze, przy czym zawzięcie to przybierze cechy postępowania najbardziej upartego ze zwierząt. Im  protest rodzicielki będzie gwałtowniejszy tym mocniej młodzi trwać będą w uczynionym postanowieniu. Siła rodzi siłę a akcja reakcję. Proste.
Nawet wtedy, gdy nie wszystkie wątpliwości dotyczące decyzji o ożenku synuś będzie miał już przepracowane i rozwiane, rwąca swoje szaty w rejtanowskim proteście mamusia podziała na młodego jak płachta na byka. Zewrze szeregi i padając wybrance swego serca wszystko jedno czy do stóp czy w ramiona zdąży tylko pomyśleć o odwiecznym prawie do buntu mądrych młodych przeciwko durnym starym. Że on jest już dorosły – też o tym pomyśli. Że może w związku z tym robić co zechce – pomyśli niewątpliwie. Że leżąca krzyżem na podłodze mamusia krzycząca  w zawziętości swej:  NIE POZWALAM!!!  – tak na prawdę może mu skoczyć pomyśli także.
Z uwagi na powyższe okoliczności taka mamusina rozsierdzoność choć groźnie wyglądająca jest stosunkowo mało brzemienna w negatywne dla młodych skutki. Po prostu z dużej chmury mały deszcz. Agresywne mamusie prędzej czy później potulnieją.
Nawet gdyby synowi i synowej nie udało się ułagodzić początkowego rozjuszenia na pewno załatwią to wnuki, gdy pojawią się na tym świecie.
Wcześniej czy później cała rodzina żyć będzie długo  i szczęśliwie.
Najprawdopodobniej.
Niestety, czasami życie nie będzie tak łagodne, gdyż  możliwym jest też całkiem inny scenariusz wydarzeń, już niestety nie tak optymistyczny. Żeby nie uprawiać czarnowidztwa można powiedzieć, że optymistyczny inaczej.
Oczywistym jest, że mamusia w obronie omotanego złymi mocami synunia podejmie walkę o jego powrót do normalności czyli na matczyne łono. Czynić to będzie metodami zapożyczonymi z najlepszej literatury szpiegowsko – wywiadowczej czyli, że każdy sposób dobry byleby zadziałał.
To znaczy co?
Ano po prostu zdesperowana MATKA opuści przyłbicę i pójdzie w bój na wojnę podjazdowo-partyzancką.
Ten scenariusz jest niestety z tych, jakie zdarzyć się mogą zdecydowanie najgorszy.
Z przylepionym na twarzy nieszczerym uśmiechem, z okrzykiem „ach dzieci jakże się cieszę!” całą swoją energię życiową skieruje na udawanie, że „wszystko jest w najlepszym porządku a ona matka cieszy się niewymownie ze szczęścia syna i przyszłej synowej”.
Po cichu będzie natomiast wymyślać kolejne sposoby na „odmotanie” z tego układu dzieciny swojej wspaniałej ale głupiej niestety i perfidnie „zamotanej” przez tą podstępną i wyrachowaną dziewuchę.
Działania te mają znamiona działań niebezpiecznych, gdyż najczęściej tej biednej dziecinie nie przyjdzie nawet do głowy, że jego MATKA tak brzydkie rzeczy potrafi robić. Elementy zaskoczenia i niewiedzy działają niestety na niekorzyść SYNA i jego nowej rodziny.
A mamusia synusia będzie myśleć. Myśleć twórczo. Własne myśli niewątpliwie będzie wprowadzać natychmiast w czyn przy każdej nadarzającej się okazji.
Mój SYN musi kiedyś przejrzeć na oczy – myśli. Moim, znaczy matki obowiązkiem jest w tym przejrzeniu po cichutku uczestniczyć czyli być tak zwaną nierozpoznawalną i głęboko utajnioną siłą sprawczą, nieustannie trzymającą rękę na pulsie w celu nadzoru połączonego z permanentną inwigilacją.
Któż jak nie ja, matka może wyprowadzić omotanego podstępną babą głupca z manowców, w które sam się wpędził  i wyjść z nich     o własnych siłach nigdy nie zdoła?
Przecież to ona, matka zadała sobie tyle trudu by to głupie dziecko w swoim czasie urodzić i wychować. Ona od ust sobie odejmowała, by on miał. Ona po nocach nie spała, by on mógł spać. Ona umierała ze strachu, gdy on był chory. To ona wszystko czyniła dla niego z miłości przepełniającej jej matczyne serce  i trzewia. Po co on dorósł? Komu to było potrzebne?
A ta, taka … nie wiadomo skąd się przyplątała i do gotowego.
Że niby co, że niby się kochają? Wolne żarty!
Prawdziwą miłością jest tylko miłość matki do dziecka i bez dyskusji!
Po co mu potrzebna taka latawica?
Ona, Matka na taki układ na pewno zgodzić się nie może!
Tak nie będzie!
Po jej, znaczy matki trupie!!!
A jak to wstrętne babsko, ta wyrachowana dziewucha go skrzywdzi?
A jak oszuka, wykorzysta i porzuci?
To głupi chłop przecież jest i tylko matka go może obronić!
Taaak, na pewno ta wstrętna małpa chce go wykorzystać!
On będzie na nią pracował a ona będzie go no … wykorzystywać właśnie.
Niedoczekanie!!!
Jakie to szczęście, że tak przystojny i piękny mężczyzna jak syn ma do obrony matkę. Przecież tylko serce matki może … (i tutaj znowuż następuje wywód o ciąży, porodzie i trudach wychowania czyli po prostu ble! ble! ble!).
Cóż taka mamusia może zrobić w ramach konspiracyjnie podjętej wojny podjazdowej?
Niestety zrobić może rzeczy rozliczne i nader nieprzyjemne.
Niezmiernie istotnym jest czas w jakim „dzieci” zorientują się, że intencje mamusi niekoniecznie należą do „czystych”. Po cichu prowadzona przeciw młodym wojna musi być przez nich (znaczy przez tych młodych) prawidłowo i szybko zdiagnozowana. Jeśli trwać będą w nieświadomości pewnym jest, że polegną, gdyż mocno zmotywowana mamunia jest w stanie metodami podjazdowymi sporo „narozrabiać”.
Gdy ukochany synuś nie zorientuje się o istocie mamusinych knowań a jego więzy „przypępowienia” będą mocne, oferująca swoją wielką miłość i permanentną obsługę MATKA może stanowić dla niego element „intensywnie kuszący”. Namówienie go do powrotu na matczyne łono będzie dla matki syna wymarzonym rozwiązaniem, a on w końcu może poddać się tym zabiegom. Jeśli należy do ludzi o słabym charakterze może ulec intensywnej kampanii.   
Któż może przewidzieć co stać się może?
Mamusia myśli tak: jeśli mi się uda zawrócić go z tej „drogi do nikąd”, z tego „błędu życia” spokój i harmonia zapanuje znowu w rodzinie a przecież rodzina najważniejszą wartością jest.
Tyle że jej rodzina, nie syna.
A więc matka dążyć będzie do odniesienia sukcesu. Gdy się jej to uda syn marnotrawny powróci. Mamusia zatryumfuje. Osiągnęła co chciała.
Sukces!!!
Załóżmy, że tak się stanie i synuś ukochany wraca do MATKIw nadziei, że pozbył się kłopotów jakich naważył. Mamusia zabezpiecza obsługę dnia codziennego prawie całkowitą, w związku z tym synuś ponownie będzie spędzał życie w sposób maksymalnie wygodny.
Nic z tego!
Oto wskoczyłeś wygodny i średnio odpowiedzialny facecie z małego deszczu pod wodospad lodowatej wody.
Tak po prawdzie to dobrze mu tak. Nieustanne wypominanie „nierozważnego” kroku bardzo szybko stanie mu kołkiem w gardle i prędzej czy później spowoduje ostry ból wątroby. Słowa typu  „a nie mówiłam…” będą mu się odbijały stale ostrą czkawką. Mamusia, pławiąca się w sukcesie swojej taktyki będzie temu nieborakowi nieustannie wypominać popełnione „błędy”.
– SYNU, a nie mówiłam?!
– Synu, dlaczego mnie nie słuchałeś?!
Ale po co nam się tym martwić? Jeśli facet jest taki durny, to ma na co zasłużył i niech spada!
Żebyż on wiedział, że od takiej mamusi należy po dorośnięciu trzymać się jak najdalej!
Toksycznej rodzicielce nie chodzi o Ciebie ty biedny głupiutki misiu. Jej chodzi  o władzę nad tobą.
Takie zboczenie.
No, ale zostawmy na boku wariant bądź co bądź patologiczny i zastanówmy się nad tym, jak cichociemna mamusia będzie rozgrywać swoją walkę o powrót szczęścia jej życia na łono według niej mu najwłaściwsze czyli matczyne.
I tutaj mała dygresja.
Tak jakoś w życiu dziwnie się dzieje, że ojcowie dorosłych dzieci są zdecydowanie mniej „konfliktorodni”. Skutkiem tego ich pożycie z dojrzałymi dziećmi jest najczęściej mniej lub bardziej ale pokojowe i zgodne.
Najczęściej.
Osobiście znam tylko jeden przypadek oszalałego z zazdrości ojca, który nie mogąc się pogodzić z zamążpójściem córki przez wiele lat skutecznie zatruwał jej i jej mężowi życie. W końcu rodzony zięć (będący lekarzem z zawodu) najzwyczajniej uratował mu życie. Tatuś bardzo serdecznie zięciowi za to podziękował po czym rozpłakał się rzewnymi łzami robiąc córce kolejną awanturę z powodu karygodnego czynu jakiego ona (znaczy ta córka) wobec swojego ojca się dopuściła. Tym strasznym czynem było jej zamążpójście za takiego palanta, czym wydatnie przyczyniła się do wiecznego utrapienia ojca swego kochanego. Bubek bowiem, jakiego wybrała sobie za męża nie był jej godzien w najmniejszym stopniu! (według tatusia).
No cóż…
Generalnie, dorosłe córki z ojcami mają jednak znacznie lżej. Chyba.
Wróćmy jednak do cichociemnej mamusi.
Mamusia, gdy pewnego dnia zorientuje się, że syn ma dziewczynę „zupełnie na poważnie” może myśleć tak: no, wprawdzie rzadziej w domu jest, ale przynajmniej wiem z kim spędza czas i co robi (bez szczegółów ale mniej więcej). Nie bez znaczenia jest też i to, że bezdyskusyjnie lepiej jest by „używał” jednej dziewczyny a nie latał po rozmaitych panienkach w liczbie mnogiej. Znaczna liczba panienek jest z punktu widzenia matki wprawdzie bezpieczniejsza, bo z licznymi się przecież nie ożeni ale zwiększa się ryzyko różnych takich tam, no tych … chorób…e.t.c… Niebezpieczeństwo złapania jakiejś Jezus Maria złośliwej bakterii jest mniejsze, gdy się chłop jednej baby uczepi. A zdrowie syna najważniejsze jest. Jak dziewczyna jest pod ręką to i wygoda większa.
Dawnymi czasy w tym miejscu było miejsce na rozważania z dziedziny problemów antykoncepcyjnych czyli całość problematyki tak zwanej „niechcianej ciąży”. Możemy sobie je dzisiaj darować, gdyż na szczęście wiedza na te tematy jest już znacznie głębsza w porównaniu z tym, co było no powiedzmy pięćdziesiąt lat temu.
Ale po co się tu od razu żenić? Tylko idiota coś takiego może wymyśleć. Albo opętany przedsiębiorczą, podstępną i zaborcza dziewuchą, realizującą skrycie swoje ciemne i nieczyste interesy.
Mamusia rażona wieścią o zamiarach syna jak nagłym i zabójczym piorunem będzie myśleć, myśleć i …. pewnego dnia wymyśli, że jej, znaczy MATCE w tej sytuacji może pomóc tylko … Ela, Ania, Kasia, Patrycja czy jakaś inna Matylda.
O co chodzi?
Otóż mamusia może poszukać ratunku w instytucji byłej dziewczyny synusia, czyli dziewczyny nadal być może liczącej na tak zwaną „wznowę” w temacie jego uczuć.
Mamusia pomyśli tak: jak się tak dokładnie zastanowić … to dajmy na to…. ta ciemnowłosa Ela, blondynka Ania czy ruda Kasia (to jest bez znaczenia kto, byleby nie była to ta okropna … ona, z którą jej SYN chce się żenić) wcale nie była taka zła. Zresztą, dobra czy zła jest kompletnie nieistotne. Istotnym natomiast jest to, by ten idiota teraz się nie żenił. I tyle.
Z majętniejszego domu była ta dajmy na to Ania. To był dom! Nie to co rodzina tej… wrednej flądry! Brat tej Ani to ponoć karierę jakąś zrobił. Może ten kretyn mój syn jej jeszcze nie zapomniał i może ona, ta Ania znaczy, ma jeszcze na tego durnego syna jakiś wpływ?
– No, nie wiem czy ma wpływ? – tu matka popada w wątpliwość . – – Ale mogłaby mieć, prawda?
No więc gdyby tak nagle pojawiła się w jej domu jak ten idiota syn będzie. Swoją drogą, jakim cudem ja, taka mądra matka urodziłam takiego kretyna to doprawdy jest niepojęte? Ona się pojawia,syn się na powrót zakochuje, tamta jest spławiona. Cud wizja, przyszłość świetlana….. pożal się Boże narzeczonej nie ma i po problemie.  
A potem?
Raz się udało uda się i potem.
Jeśli się zakochał to może się i odkochać!
Wszystko zdarzyć się przecież może.
A jeśli się w tej byłej znowu zakocha? – już się boi zatroskana mamusia zgodnie z zasadą, że dobra matka to czujna matka.
– To się wtedy będę martwić – myśli mamusia. Teraz jest najważniejsze, by go odciągnąć od realizacji tego pożal się Boże pomysłu ze ślubem.
Mając odpowiednią ideologiczną podbudowę mamusia przystępuje natychmiast do działania.
Na szczęście podjazdy tego typu skazane są na porażkę z przyczyn możnaby powiedzieć zasadniczych. Ich efekt nie zależy od stopnia starania się mamusi w tym temacie. Zakochany facet najczęściej pojawienia się takiej „podkładki” wcale nie zauważy w myśl powiedzenia, że zakochany facet to ślepy facet.
Mamusia stara się i stara a ten nic tylko … o tym ślubie. Jakby się na płytę nagrał. Upewnia ją to w smutnym i bolesnym przeświadczeniu, że syn nie odwołując tego ślubu ostatecznie  i nieodwołalnie zgłupiał.
Jako argument ostateczny zmaltretowana matka ma jeszcze w odwodzie szloch wydobyty prosto ze zdruzgotanego gardła i skierowany w klapy marynarki syna.
SYNU powiedz mi: cóż ona ci dała takiego, żeś dla niej tak zdurnowaciał!??
Czy MATKA może mieć coś jeszcze w tak zwanym zanadrzu? Może!
Zawsze i w ostateczności może się jeszcze gwałtownie i ciężko rozchorować, co komplikacją sytuacji może być znaczną, zwłaszcza jeśli zrobi to umiejętnie.
Jeśli podjazdy się nie udadzą bo ukochany syn okaże się na nie dziwnie odporny (oczywiście to wszystko przez … tę dziewuchę obrzydliwą… która go omotała i ogłupiła), jeśli tłumaczenia też nic nie dadzą a płacze w kołnierz i odgrywanie tragicznych misteriów jest nie wiadomo dlaczego bezskuteczne, to co wtedy?
Ponieważ toksyczna MATKA nie skapituluje za nic na świecie zawiesi chwilowo tylko broń. Przybierze dobrą minę do złej gry i poczeka na bardziej sprzyjające okoliczności.
A gdy taki czas nadejdzie zacznie znowu uprawiać swoje podkopy, podjazdy i podrycia. Będzie znowu ochoczo podkładać synowej mniejsze lub większe prosiątka i świnki. Czasami posunie się do podłożenia całkiem pokaźnych rozmiarów świń, wieprzy czy knurów.
Dzień ślubu zbliża się mimo wszystko nieuchronnie.
Do zrozpaczonej MATKI okrutna rzeczywistość dociera wprawdzie wolno ale jednak nieuchronnie.
Ten pożal się Boże ślub chyba się odbędzie.
Wszystko na to wskazuje.
Już chyba nic nie można zrobić.
Metoda „na Rejtana” nie zadziałała, „V kolumna” stała się porażką.
Co jeszcze?
Co jeszcze?
No … chyba że …
Zapobiec może nie zapobiegnie, ale trochę napsuje krwi tej… zkundlonej cwaniarze  na tym pożal się Boże ślubie….
Ona…
Matka syna wystąpi …. w charakterze gwiazdy objawionej. Może się jej uda choć na chwilę przyćmić tę… pannę młodą od siedmiu boleści.
Och, żeby się tak udało tak jej dokopać, tak jej pokazać gdzie jej miejsce, tak jej zepsuć ten kretyński ślub….
Wszystkim pokaże co ona, MATKA tego biednego człowieka myśli o tym małżeństwie!
Odświętnie wystrojona godnie podejmuje rolę przez siebie  obmyśloną.
Oto ona, matka pana młodego.
Jedyna, która ma odwagę głośno powiedzieć, że to małżeństwo jest  N I E P O R O Z U M I E N I E M.
Jej syn się żeni a ona, jego mamusia ekstra ubrana i zadbana nad wyraz stara się jak może zwrócić na siebie uwagę.
Piękna jak noc, do powiedzenia nie ma nic ale musi błyszczeć.
Musi przyćmić blaskiem to białe byle co!!!
Ona, MATKA jest przecież kimś, a ta pożal się Boże panna młoda to NIKT.
Dom panny Młodej.
Młodzi wychodzą do kościoła.
Wzruszająca chwila.
Błogosławieństwo.
Wiele ciepłych słów.
Wreszcie przychodzi kolej na nią, MATKĘ SYNA.
Cisza.
Wszyscy czekają co powie MATKA…
– Synu mój, ja matka błogosławię Cię na nową drogę życia.
W tym miejscu mamunia jedną ręką obejmuje w teatralnym geście dziecię swe ukochane. Jednocześnie niezauważalnym ruchem drugiej ręki odpycha od dziecięcia swego tą … przyszłą, pożal się Boże synową.
Chwila ciszy i matczyne słowa błogosławieństwa brzmią dalej.
– Synu mój, pamiętaj, że zawsze masz gdzie wrócić dziecko moje ukochane.
Co było dalej?
Dalej było podobnie jak na początku.
Dla młodych byłoby najlepiej znaleźć na dzień ich ślubu dla mamusi jakoweś bardzo ważne zajęcie, które uniemożliwiłoby jej obecność na uroczystości.
Dlaczego?
Czy ślub powinien odbywać się w akompaniamencie żałosnego chlipania?
Siedząc w kościele, na ślubie własnego rodzonego SYNA mamusia będzie zalewać się łzami siąkając przy tym głośno swój zwilgotniały od ryków nochal. Choć ceremonia z lekka od pogrzebu się przecież różnić powinna, akompaniament szlochów tej najdoskonalszej z matek skutecznie zagłuszać będzie wszystko inne.
Jeśli SYN wyrzeka się własnej MATKI dla takiej bździągwy zatraconej to czyż łzy matki na tę niegodziwość nie są odpowiednie?
Niech mają!
Niech słyszą jej rozpacz!
– Boże, Boże co ja w życiu uczyniłam, że spotyka mnie taka kara – myśli sobie zdruzgotana mamunia i ryczy dalej siąkając głośno nos w chusteczkę.
Oczywiście, uczestnicy uroczystości starają się od tych ryków jakoś młodych odizolować, tak by nie zepsuły im podniosłego nastroju. Wizualnie można taką mamusię zasłonić. Gorzej z fonią. Nie ma jak jej wyciszyć. Efekty foniczne gehenny, którą toksyczna mamusia przeżywa nawet organy nie są wstanie zagłuszyć.
Summa summarum udało się jej jednak wprowadzić elementy braku akceptacji i zaakcentować przed gremium obecnym w kościele, że ona, MATKA SYNA na temat tego pożal się Boże małżeństwa, które właśnie mimo jej usilnych starań zostało zawarte ma zdanie delikatnie mówiąc dalekie od akceptacji.
Rzeczywistość  jest bowiem dla niej straszna: Syn idiota niestety nie rozmyślił się i ten pożal się Boże ślub mimo wszystko wziął.
Boże mój, i co teraz będzie?
Nowożeńcy wyjechali w podróż poślubną. Po jakimś czasie matka męża dostaje kartkę:
„Mamo, jestem zadowolony, nakarmiony, odzież zadbana, żona spisuje się na medal!”
– O żesz… ledwo co ślub wzięli, a ta już go kłamać nauczyła, suka!
Jakie będą dalsze losy tego związku detalicznie nie wiadomo.
Życie niesie za sobą tyle niespodzianek.
Ani on – syn tego nie wie, ani jego nowo poślubiona żona.
Jest jednak jedna jedyna osoba na świecie która już wie co będzie.
Matka syna.
Ona już wie wszystko i ze szczegółami.
Ona matka już widzi oczyma duszy swej marną przyszłość jaka czeka jej dziecko.
Otóż dziecko jej ukochane ma przyszłość marną i beznadziejną, gdyż przy takiej jak synowa kobiecie innej przyszłości mieć nie może.
To jest więcej niż pewne.
Z taką żoną spodziewać się czegoś dobrego jest nieporozumieniem.
Pierwszym i najważniejszym powodem tych marnych perspektyw jest to, że mamusia mówiła synowi by tego nie robił a on mimo wszystko się uparł.
A ona przecież mówiła!
W takim małżenstwie  nie może w żadnym razie być dobrze. Ona przecież o tym wiedziała już przed ślubem. Tylko, że SYN jej nie usłuchał.
Teraz tylko płacz i zgrzytanie zębów.
A ona przecież mówiła.
Gdybyż syn matkę posłuchał…
Choćby nie wiem co młodzi robili, choćby nie wiem jak się starali i tak wszystko będzie nie tak. Jeśli MATKA mówiła, że będzie źle to będzie.
Koniec kropka.
SYN idiota i kretyn, omotany przez mało ciekawą panienkę zamiast posłuchać jak dobrze mu radziła MATKA jego rodzona poszedł za tą podgniłą ciecierzycą na swoją własną zgubę.
Synu, a cóż ona ci dała takiego, żeś ty dla niej tak zgłupiał!!!
Idzie pogrzeb. Do mężczyzny idącego za trumną podchodzi znajomy:
– Żona?
– Nie, teściowa.
– Też pięknie
Historia współżycia syna i jego nowo poślubionej żony z mamusią typu toksycznego życzącej temu związkowi niekoniecznie szczerze i niekoniecznie dobrze może być różna. Współżycie to może należeć do trudnych.
Nie ma co jednak liczyć, że z biegiem lat i z biegiem dni toksyczność owa osłabnie.
Dlaczego?
Dlatego, że miłość matki nieśmiertelną jest.
Bo jest.
Co taka mamusia będzie robić?
Czym się będzie zajmować?
Ano, będzie robić rzeczy rozmaite, w jej pojęciu mające na celu po pierwsze stałe przypominanie synowi, że należnym matce miejscem jest miejsce pierwsze u jego boku i że żadne śluby tego nie zmienią i zmienić nie mogą.
Nie, bo nie!
To po pierwsze, a po drugie gdyby komukolwiek się wydawało, że jest inaczej to patrz po pierwsze.
Wykonać!
Tak więc pewnego pięknego dnia parę dni po przeprowadzce młodych do ich pierwszego, samodzielnego mieszkania, ktoś zadzwoni do drzwi i rozegra się taka oto scena.
Małżonka syna otwiera drzwi do swojego własnego mieszkania i w tej samej chwili jakiś obcy facet ustawiony do niej tyłem mówi: – Proszę mi zrobić przejście.
Otwierająca drzwi posłusznie to przejście robi zdziwiona trochę co się takiego dzieje i o co tak naprawdę chodzi.
Ale czasu na celebrowanie swojego zdziwienia nie ma za wiele, gdyż akcja mówiąc językiem filmowców rozwija się wartko.
Do mieszkania wchodzą dwa chłopy obciążone jednoosobowym tapczanem. Dziewczyna stoi oniemiała i patrzy co będzie dalej. Chłopy wnoszą do pokoju tapczanik, po czym na powrót udają się w kierunku wyjścia rzucając w stronę zaskoczonej gospodyni:                   
– Proszę nie zamykać.
Ta, dalej niepomiernie zdziwiona stoi w drzwiach mimowolnie stosując się do wydanego przez nie wiadomo kogo polecenia.
Po chwili panowie ponownie pojawiają się na schodach i wnoszą do mieszkania następny tapczanik, też jednoosobowy.
A za nimi idzie uśmiechnięta i radosna mamusia synusia z torebeczką  w jednej ręce i z parasolką w drugiej. Całość mamusi robi wrażenie uzbrojonej w atrybuty konieczne do stoczenia kobiecej walki papugi.
– O dzień dobry kochana – powiada teściowa – wiesz, pomyślałam sobie, że potrzebujecie mojej pomocy. Mój syn tak ciężko pracuje. To oczywiste, że musi się w związku z tym wysypiać. Poza tym kochana już trzy lata po ślubie małżeństwo absolutnie powinno spać oddzielnie. Jedno dziecko już macie, więc po co wam następne? Więc kochana zrobimy tak: synusiowi mojemu kochanemu wstawimy tapczanik do pokoju, tam gdzie jest telewizor. On tak bardzo lubi przed zaśnięciem pooglądać sobie telewizję. A tobie kochana drugi tapczanik wstawimy do kuchni. Jakie to szczęście, że kuchnię macie taką dużą. Będziesz tam mogła sobie kochana garnuszki zmywać i różne inne rzeczy robić. Nie będziesz mu przeszkadzać. W tym czasie mój syn będzie mógł sobie w pokoju odpoczywać. Wreszcie się wyśpi. Przyznasz, że to dobry pomysł, prawda. On tak ciężko pracuje i musi mieć czas na właściwy odpoczynek. A ty kochana jako kochająca przecież żona powinnaś mieć na względzie jego dobro.
– Prawda, że masz ten wzgląd kochana?
Kochaną nagła krew zalała, ale teściowa już tego nie zobaczyła. Awantury nie było tylko dlatego, że mamunia wypowiedziawszy powyższą tyradę z uśmiechem na ustach opuściła dom syna  i poszła mieszać na innych frontach.
Szczęściem, żona ukochanego syna matki należała mimo wszystko do osób odpornych na wstrząsy.
Żona nie poszła spać do kuchni.
Tapczaniki zostały bardzo szybko sprzedane.
Mamusia się obraziła.
Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą.
Oczywiście, że ciąg dalszy aktywnego kształtowania stosunków z synową nastąpił bardzo szybko, gdyż mamusi można było przypisać rozmaite wady ale na pewno nie można było jej zarzucić braku wytrwałości i konsekwencji w podejmowaniu działań wszelakich, w wiadomo jakich intencjach zresztą.  
Pod tym względem przez wiele, wiele lat funkcjonowała bez zarzutu. A ponieważ była kobietą pełną inwencji, ani synuś, ani jego biedna żona nie mieli najmniejszych złudzeń na okoliczność nastąpienia dalszego ciągu. Niewątpliwie zawsze następował.
Tak się niestety działo.
Jak długo należy patrzeć na teściową jednym okiem?
Tak długo, aż się muszka ze szczerbinką zgra.
Opisywana mamusia z czasem musiała zaakceptować fakt uczynienia z niej babci (oczywiście jeśli założymy, że te małe bidulki, które urodziła ta ropucha są córkami tego biednego człowieka, który jest jej synem a mężem tej pluskwy).
W obliczu obciążenia rodziców różnymi obowiązkami zawodowymi od czasu do czasu babcia oferowała się z pomocą zwłaszcza wtedy, gdy któraś z wnuczek zachorowała. Bytność mamuni u wnuczek stawała się okazją do gruntownej kontroli wszystkiego  w poszukiwaniu dowodów złego gospodarzenia się tej pożal się Boże klępy co synową takiej matki niestety była.
Właściwie, to mamusia sprawdzać tego pożal się Boże domu nie musiała, gdyż z góry wiedziała o prawdzie oczywistej. Synowa gospodarzy się źle. Żeby nie powiedzieć fatalnie. Potrzebowała jedynie stałego  potwierdzenia lansowanych przez siebie teorii.
Przecież oczywistym jest, że nie może się dobrze gospodarzyć ktoś, kto w szufladzie ze sztućcami najpierw układa w przegródce widelce a potem łyżki. Najpierw je się zupę, a potem drugie danie to jak można kłaść w szufladzie najpierw widelce a potem łyżki?
No jak można?
Myśliwy zaprosił swoich kolegów i chwali się swoimi trofeami:
– Oto skóra niedźwiedzia upolowanego na biegunie południowym, tu dzik z borów tucholskich, a tu lew zdobyty w Afryce.
Koledzy patrzą, a na środku ściany wisi głowa kobiety.
– A to co?
– To jest moja teściowa.
– A co ona taka uśmiechnięta?
– Do końca myślała, że żartuję…
A z jakiegoż to powodu w szafie na górnej półce nie trzyma … ta ona… bielizny pościelowej tylko coś innego? Przecież tak się nie robi! Na górze ma być bielizna pościelowa, potem ręczniki a potem … inne rzeczy.
– Doprawdy dziwnym jest, że taka niby mądra a tak prostych rzeczy nie wie.
– Boże,  mój syn musi to wszystko znosić!!!
W czasie takich wizyt, mamunia bez przerwy starała się pokazać synowej na czym dobre gospodarowanie polega, przekładając i układając rozmaite rzeczy po swojemu. Skutkiem tych praktyk były koszmarnie denerwujące domowników kłopoty ze znalezieniem własnych ubrań czy innych przedmiotów, zmieniających miejsce swojego pobytu w trakcie matczynych lustracji.
Pewnego dnia mamunia z nieskrywanym zadowoleniem własnym odkryła, że ta pożal się Boże synowa nie umie nawet porządnie wyczyścić łyżeczki do cukru. No niby takie proste zadanie                                            a jakowąś trudność sobą przedstawia dla kobiety, z którą niestety ma wyraźną i oczywistą nieprzyjemność żyć syn takiej MATKI. Swoją drogą, jak on z nią wytrzymuje?!!!
Tą niedomytą przez synową łyżeczką była bardzo stara  i przecudnej, artystycznej roboty łyżeczka do cukru. Synowa mamuni była nadzwyczajnie dumna z jej posiadania. Jakimś niezrozumiałym zrządzeniem przyjaznego losu łyżeczka ta przetrwała przez ponad setkę lat, mimo targających rodziną wichrów historii i zdarzeń niekoniecznie z punktu widzenia bogacenia się korzystnych.
Wichry dziejów łyżeczka przeżyła, matki syna przeżyć już nie dała rady.
Łyżeczka była piękna, rzeźbiona i pozłacana warstwą czystego złota. Tyle, że cieńką.
Ta złota warstwa pokrywała powierzchnię rzeźbioną tak ślicznie, że niewątpliwie stanowiła powód do podziwu nad jubilerskim kunsztem wykonawcy. Niestety miejscami miała łyżeczka już lekkie przetarcia. Tak zwany ząb czasu ją nadszarpnął. Te przetarcia wcale jednak jej nie szpeciły, gdyż ich istnienie potwierdzało jedynie wiekowość tego cacka. Niczym winu smaku dodawały jej  i urody i wartości.
Przychodzi dwóch znajomych do klubu           i jeden mówi do drugiego:
– Mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość, od której mam zacząć?
– Od dobrej.
– Twoja teściowa zmarła.
– A ta zła?
– Żartowałem
Pewnego dnia mamusia syna zaoferowała się pobyć z chorą wnuczką.
Dzień był piękny a nastrój mamuni jak zwykle bojowy.
Jak już była o tym mowa, zazwyczaj opiekę nad wnuczką łączyła mamusia z przeprowadzaniem gruntownej lustracji domostwa. Stanowiła (znaczy ta lustracja) element sprzyjający potwierdzaniu niezbyt pochlebnego zdania jakie mamusia syna o swojej synowej posiadała.
Jest przecież rzeczą powszechnie znaną, że sposób prowadzenia przez synową gospodarstwa domowego to dowód na to w jakim jej syn tkwi w błędzie co do wartości i przydatności  w życiu posiadanej przez siebie żony.
Natomiast ona matka tego kretyna ma obowiązek stale i niezmiennie próbować mu ten błąd uświadamiać.
A nuż się opamięta, co daj mu Panie Boże.
Sprawa jest trudna, bo obiektywnie rzecz ujmując niepojętym jest co ta …ona… mu takiego dała, że syn takiej matki tak długo trwa w tym zgłupieniu.
Na to dawanie mamusia wpływu niestety nie ma. Ale na inne rzeczy ma.
Na szczęście.
Więc wpływa.
Sprawa jest trudna, ale nie beznadziejna.
Ona matka nieustannie czuwa i czuwać będzie, bo jest to (to czuwanie znaczy) świętym obowiązkiem MATKI.
Nie podda się nigdy w życiu i będzie walczyć o szczęście SYNA póki jej sił starczy.
A sił na szczęście ma dużo!
Jak się miała do tego wszystkiego cudnej urody biedna łyżeczka.
Ano miała się, niestety się miała bo wpadła mamusi w tak zwane łapy.
Chodząc i węsząc po domu z przyczyn jak wyżej zauważyła niczemu winną łyżeczkę. Okaz jubilerskiej maestrii błysnął w oku mamusi synusia jakąś nieregularnością powierzchni, która jednoznacznie wskazywała na całkowitą nieprzydatność synowej do prowadzenia domu.
A to fleja jedna!
No przecież oczywistym się stało, że ta niedoważona gospodyni nie domyła sztućców i te … biedne wnuczki bidulki, że nie wspomnę o synu matki też bardzo biednym muszą w swoim marnym żywocie korzystać z brudnych, niedomytych sztućców. To już doprawdy są szczyty, żeby nie potrafić dokładnie umyć małej łyżeczki. Zgroza!
Co w takim wypadku robi MATKA nieszczęsnego syna i jeszcze bardziej nieszczęśliwych wnuczek-bidulek?
Prawidłowo ukształtowana matka syna musi pokazać synowej jak wygląda ta sama łyżeczka dobrze i porządnie umyta.
Przy pomocy ostrej ściereczki – drucianki i proszku, który materiału ściernego miał w sobie więcej niż Sahara piasku mamusia ochoczo przystąpiła do pokazywania synowej jak porządnie umyta łyżeczka wyglądać powinna.
Niech ta salamandra sobie nie myśli, że jej syn będzie używał brudnych sztućców.
Ile czasu jej to szorowanie złota detalicznie zabrało nie wiadomo. Efekt był piorunujący. Cała warstwa szlachetnego kruszcu spłynęła zlewem do kanalizacji. Nie pozostało z niej nic. Ani jednego karata.
Sfrustrowanej wydarzeniem synowej przyszło tylko na myśl, że jeszcze parę lat owocnego współżycia z mamusią swojego męża a będzie wyglądać jak ta łyżeczka. Wszystko co wartościowe się  w niej zetrze i spłynie do kanalizacji na wieczne zatracenie.
Co to jest: naokoło woda a w środku cholera?
Teściowa w wannie
Ponieważ wnuczki matki syna były dziećmi permanentnie zaniedbywanymi, szczególną uwagę zwracała ich babcia na wszystkie sprawy dotyczące ich bytowania. Znaczy tych biednych dziewczynek właśnie.
Cóż, taka matka jak jej synowa tych bidulek wychowywać dobrze nie umie na pewno. To oczywiste. Szczęście te biedne dzieci mają babcię, bo gdyby nie babcia to marny by był ich los.
Nieustannie wypełniająca swą misję mamunia wygłaszała rozmaite mądrości dotyczące wnuczek w celu bezdyskusyjnego stosowania się do jej zaleceń.
Dziewczynki były oczywiście źle ubierane, bo dlaczego … ona … ubierała je w ubrania, które nie były różowego koloru to już doprawdy trudno zrozumieć. Dla dziewczynek jest on (kolor różowy znaczy) przecież najładniejszy i najstosowniejszy?
Ubranka, które dziewczynki dostawały od babci były właśnie różowe. Wszystkie. Jak jeden mąż. Różowa bielizna. Różowe sukienki. Różowe rajtuzy. Różowe buty, szaliki, rękawiczki,                       Zupełnie jakby innych kolorów nie było. Gorzej, że gdy ta pożal się Boże synowa nie chciała córek w nie ubierać (nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jej rodzone dzieci stają się coraz bardziej podobne do różowych świnek) matka syna wszem i wobec oznajmiała, że jest to wynik szczególnej złośliwości tej … pani.
Zresztą obfitość biedy jaka spływała na dzieci syna tej najdoskonalszej z matek była doprawdy imponująca.
Najgłówniejszą przyczyną tej biedy było posiadanie przez nich niespecjalnie dowarzonej mamusi. Marzły permanentnie zbyt lekko ubierane i skandalicznie lekko przykrywane, a ich babci z tego powodu serce krwawiło krwią żywą i niekrzepnącą.
Ta ona, znaczy się nieczuła matka tych biednych dzieci specjalnie tak je słabo ubierała i przykrywała, by jedynej osobie, której na sercu leży ich dobro w ten podły sposób dokuczyć.
No i pewnego razu tak się stało, że toksyczna mamusia synusia przeistoczyła w przestępczynię, popełniającą zbrodnię na własnym synu najcięższą z ciężkich. Pod nieobecność w domu swego syna zamordowała wielką miłość jego życia (bodajże największą).
Bezpowrotnie. Definitywnie. Na amen.
Cóż takiego potwornego i strasznego uczyniła matka?
Żeby pojąć jak okrutny i bezwzględny był to czyn należy się kilka słów wyjaśnienia. Pomogą one zrozumieć istotę popełnionego okrucieństwa. Ono się bowiem dokonało (znaczy to okrucieństwo) i niestety nie istniał żaden sposób, by zło mogło się jakoś „odstać”. Trauma i tragedia.
Katastrofa.
Otóż synuś mamusi, gdy osiągnął stan dorosłości był człowiekiem mało wymagającym i Boże broń w najmniejszym stopniu nie zdziwaczałym. Był spokojnym ludkiem, który jak byczek Fernando uwielbiał życie bez stresów. Cenił sobie bardzo własne zwyczaje uprzyjemniające mu codzienność. A wymagań nie miał dużych. Lubiał spokój, cichy dom po pracy, fotelik, kapciuszki i  telewizorek.
Była jeszcze jedna rzecz, którą szczególnie ukochał i traktował z wielkim uwielbieniem.
Tą jego wielką, adorowaną miłością była kołderka.
Jego osobista.
Tylko jego i nikogo więcej.
Żona akceptowała bez sprzeciwu to niegroźne przecież ale jednak dziwactwo. Wprawdzie łoże mieli jak przystało na zgodne małżeństwo wspólne, ale kołderka wspólna już nie była. Żona spała pod własną, najzwyczajniejszą w świecie. Natomiast mąż miał kołderkę swoją.
Ukochaną.
Najlepszą w świecie.
Własną.
Najmilszą i najbardziej kochaną.
Żadna inna nie była tak dobra.
Żadna inna nie była tak ciepła.
Żadna inna nie była tak przytulna.
Opatulał się w nią co wieczór i za każdym razem celebrował to opatulanie z nadzwyczajną starannością.
Żadna nowa kołdra temu staremu ukochaniu nie dorastała nawet do pięt. Każda inna była zła.
Teściowa rozmawia z zięciem:
– Wiesz chciałabym mieć piękny pogrzeb po swojej śmierci.
– Spokojnie mamusiu, ja to załatwię – powiedział zięć po czym wyszedł. Wraca pod koniec dnia kompletnie pijany.
– Gdzieś ty był tyle czasu? – pyta ze zdziwieniem teściowa.
Na co zięć:
– Nie pytaj, gdzie byłem ani jak to zrobiłem, tylko bądź gotowa na czwartek.
Pewnego dnia nasza bohaterka czyli toksyczna lady postanowiła pokazać swojej niedouczonej i mało starającej się o jej wnuczki synowej, co to znaczy dbać o dzieci. Ponieważ od dłuższego już czasu ”wałkowany” był temat niedogrzania bidulek chowanych według babci w sposób, co oczywistym przecież jest absolutnie nieumiejętny, mamusia synusia uczyniła co następuje.
Pod nieobecność w domu tego pożal się Boże niedoważonego małżeństwa (jak może małżeństwo być doważone, gdy żoną takiego syna jest to nieporozumienie?) wzięła ukochaną i jedyną nocną miłość pana domu i przecięła ją nożyczkami na połowę.            
Po co?
Cała kołdra była za duża, do dziecięcego łóżeczka się nie mieściła. Kołderkę, którą dziecku kupiła ta … ona … trzeba było natychmiast zastąpić czymś według matki syna dla dziecka odpowiedniejszym.
Ponieważ były to czasy jedynie słusznego ustroju jaki nam panował przed rokiem 1989, wariant zakupu puchowego piernatu właściwych rozmiarów nie wchodził w rachubę. Takich wyszukanych dóbr w sklepach wtedy nie było.
Stan akceptowany w pełni przez synową w postaci lekkiej kołderki, pod którą dziecko się nie pociło i miało niczym nie skrępowaną swobodę ruchów, musiał być przez mamusię synusia zagospodarowany po swojemu (a niech wiedzą, że tak jak oni robią jest źle, bo bidulka wnuczka nie może spać pod kołderką, która jej znaczy babci się nie podoba).
Z takich to powodów ukochanie życia syna matki, ta przyjaciółka jego najwierniejsza, ten piernacik absolutnie i niczym nie zastępowalny został pewnego dnia zmasakrowany w sposób nie nadający się do jakiejkolwiek restytucji.
Przepadło.
Kołdra w wersji niezbędnej do życia jej właścicielowi przestała istnieć.
Boże ty mój!!!
Syn wrócił do domu z pracy nie podejrzewając, że czyha na niego coś, co przekracza jego zdolność unikania ciosów ze wszech miar nie tylko niespodziewanych ale i ponad siły.
Do dwóch kawałków ukochanej kołdry tulił się ze zbolałą miną niczym do utraconego wielkiego majątku.
Po pełnej tragizmu chwili pożegnania z umiłowaniem życia podszedł do telefonu, wykręcił domowy numer kołderkowej zabójczyni, która w tak zwanym międzyczasie udała się cichutko do swojego domu by profilaktycznie zejść z linii ciosu.
Głosem człowieka zdruzgotanego i złamanego nieszczęściem mógł wypowiedzieć tylko jedno jedyne zdanie:
– Matko dlaczegoś mi to uczyniła?
Wiadomym jest, że obrażanie się syna na mamę nie ma najmniejszego sensu ale kołderkowy kryzys znacznie ochłodził wzajemne stosunki syna z matką na dość długi okres czasu.
– Panie doktorze, co nocy śni mi się koszmar
– Niech pan opowie
– Moja teściowa ucieka przed krokodylem. Niech pan sobie wyobrazi: te wyłupiaste ślepia; zakrzywione, wystające zęby, zieloną skórę, wszędzie brodawki…
– Brrr, faktycznie, straszny obraz…
-…a krokodyl wygląda jeszcze gorzej!
c.d.n.
Zdjęcie pochodzi z pixabay.com

Olga Vitoš

Nie potrafię usiedzieć na jednym miejscu. Ciągle muszę coś roboć. Jestem mamą, doulą i kobietą, która uwielbia działać. Wspieram kobiety w okresie okołoporodowym a także po stracie dziecka. Prowadzę warsztaty dla kobiet w ciąży i dla rodziców. Jestem prezesem Fundacji Kocham Zapinam, dzięki której promuję bezpieczne przewożenie dzieci w samochodach. Maluję, tłumaczę z języka czeskiego oraz tworzę książki dla dzieci. Jestem także jednym z twórców akcji #MaluchyNaBrzuchy.